108. K-ON #1 ~ kakifly
Tytuł PL: K-ON!
Tytuł JP: けいおん![Keion!]
Autor: kakifly
Wydawca JP: Houbunsha
Wydawca PL: Studio JG
Ilość stron: 120
Data wydania JP: 2008
Data wydania PL: 2015 (kwiecień)
Jak wiadomo istotnym
elementem japońskiej edukacji jest bycie członkiem szkolnego klubu. Zwykle
funkcjonuje ich tak wiele, że każdy powinien bez problemu znaleźć coś dla
siebie. Co natomiast, jeśli nie mamy bliżej określonych zainteresowań, a natura
poskąpiła nam talentów? W takiej właśnie sytuacji znalazła się Yui Hirasawa.
Ostatecznie jej uwagę przykuł pewien mały podupadający klub muzyczny. W
zasadzie trudno powiedzieć czemu, zważywszy na to, że dziewczyna na żadnym
instrumencie grać nie potrafi. Gdy jednak ten mały mankament wychodzi na jaw,
pozostałe członkinie, mocno zdesperowane faktem, że bez Yui liczba osób w
klubie nie będzie wystarczająca, decydują się nauczyć ją grania na gitarze. Czy
na ogniu czystego zapału da się przyrządzić zespół, od muzyki którego widowni
nie uschnął uszy?
Wiecie
jak to jest pisać tyle zdań w jeden dzień i nie zwariować? Jak wiecie to się
podzielcie, bo ja chyba lekko zwariowałam w tamtym tygodniu. Kilka dni przerwy
od pisania dobrze mi zrobiło i na nowo mogę cieszyć się swoim zajęciem (błogosławione automatyczne dodawanie na
bloggerze!!). Oczywiście czas umilałam sobie między innymi czytaniem mang.
Na pierwszy ogień w tym tygodniu idzie K-ON!, którego wydanie po prostu
do mnie wołało!
Pójdźmy
metodą rozbierania tomiku na części. Sam tomik nie jest jakoś bardzo obszerny.
Ma ledwie ponad sto stron, ale jego format jest większy niż standardowa wersja
od Studia JG. Nie wiem nawet, jak to nazwać, ale ten format sprawia, że sam tomik
wydaje się być bardziej uroczy. Dla mnie jest po prostu idealny – zero zagięć i
równo obcięty. Rzadko zdarza mi się abym tak piała nad jakimś wydaniem, a tu
proszę! Aż boję się go dotykać, aby tylko mu nic nie zrobić. Dodatkowo jest
moja ukochana obwoluta – matowa z błyszczącymi miejscami. Chyba, można uznać, że jest ona normą u JGsowskich (chyba
tak to będzie odmienione?) mang. A takie rzeczy to się tylko chwali. :D
W
środku możemy natrafić na osiem kolorowych stron, czyli cztery kartki. Naprawdę
będę wielbić przez dłuuugi czas to wydanie. Chociaż troszkę, żałuję, że nie ma
jeszcze więcej kolorowych stroniczek, ale i tak nie ma co narzekać. Jest się
czym rozkoszować. Jak już jesteśmy przy względach estetycznych to może przejdźmy
do kreski. Tak bardzo jak wydanie mnie oczarowało, tak jest wprost przeciwnie
do rysunków. Są one bardzo proste i szczerze powiedziawszy, tyle. Bo gdyby nie
lekkie zanurzenie w rastrach to te rysunki wyglądały by jak w kolorowance dla
dzieci, czyli właśnie prosto. Osobiście gustuję w bardziej szczegółowych
ilustracjach, dlatego kreska kakifly nie robi na mnie najmniejszego wrażenia.
Prostolinijność i poprawność – czyli taki lekki powrót do korzonków. :) Do tego
tym razem nie jest to zwyczajna manga a zbór yonkome*, które ładnie łączą się w całość. Chociaż początkowo mnie
to troszkę denerwowało, ponieważ na „górze” skupienie – dobra, wiem, że coś się
zaraz stanie – a na ostatnim panelu totalne rozładowanie napięcia sucharem... Po kilku
stronach idzie przyzwyczaić się, a dalej czytanie jest bardzo łatwe.
Fabuła
K-ONa!
(jak to inaczej zapisać aby było odmienione..?)
również nie jest zbyt skomplikowana. Ot jest sobie dziewuszka, która nie wie do
jakiego klubu się zapisać. Los chciał aby jakimś trafem wpadła do klubu
muzycznego. I tak oto rozpoczyna się jej licealna przygoda z muzykowaniem. Całe
szczęście, że słoń nie nadepną jej na ucho. Po prostu zwykłe, licealne
perypetie. Tylko oczywiście takie mangowe, bo z rzeczywistością to, to się mija,
przynajmniej moją... Jednakże, przez ten tytuł dopadła mnie nostalgia. Niby
liceum skończyłam nie tak dawno, a jednak niektórych miejsc mi brakuje.
Szczególnie jednego (napiszę co nieco pod
„kropeczkami”). Dla mnie jest to przyjemna historyjka na rozluźnienie. Tak
pomiędzy Tokyo Ghoulem, a jakimś yaoicem.
Myślę,
że w tym tytule najważniejszym elementem są same postaci. Tu muszę przyznać, że
autor poszalał, ponieważ są to bardzo fajnie (tak wiem, pospolity wyraz, no i co?) wymyślone charaktery. W moim
odczuciu chyba żadna z nich nie ma cech, które mnie najbardziej drażnią w
człowieku. Jeżeli miałabym wybierać moją ulubienicę to myślę, że wskazałabym na
Tsumugi. Miła, empatyczna dziewczyna z dobrego domu, która przejawia słabość do
dziewczęcej miłości. Ta ostatnia cecha to troszkę do niej nie pasuje, ale chyba
właśnie za to mi się spodobała... WRÓĆ! Nie myśleć sobie!! Shoujo-ai czytam, bo
czytam, ale fanką nie jestem. Więc jak sobie to wyjaśniliśmy to wróćmy do
bohaterek. Tak oto skonstruowane są charaktery głównych postaci – kilka cech
normalnych i jedna trochę zbzikowana. Chyba najlepiej oddaje to opiekunka
zespołu – pani Sawako Yamanaka. Uchodzi za miłą i bardzo uroczą nauczycielkę,
jednak dziewczęta odkrywają prawdę o tym, co w rzeczywistości gra w jej duszy.
A jest to dość blisko brzmień metalowych.
Reasumując.
K-ON!
Jest bardzo sympatyczną mangą. Nie ma jakiegoś wielkiego polotu; krew nie
wylewa się litrami z człowieka, bohaterki nie wyrywają sobie włosów i nie
podkładają sobie świń, a wokół nie kręci się żaden przystojniaczek, co równa
się zerowej ilości shoujowych bąbelków. Jest to manga o dziewczynach, które wesoło
spędzają swoje licealne lata. W dodatku jest to też manga o muzyce. Najgorsze w
tym wszystkim jest to, że w mangach poświęconych muzyce, nic nie można usłyszeć.
Ocena fabuły: 6/10 (dobra)
Ocena postaci: 8/10 (rewelacyjne)
Ocena „kreski”: 5/10 (przeciętna)
OCENA OGÓLNA: 19/30 (63% - dobre czytadło z potencjałem) + duuuży puls za
wydanie!
*yonkome - format
komiksów z paskami, składający się głównie z gagów zamkniętych w czterech
kadrach (panelach) tej samej wielkości, uporządkowanych od góry do dołu. (to
tak dla tych co nie wiedzą. :3)
Jeżeli jesteś ciekawy gdzie Aypa spędziła większość czasu w liceum to zapraszam do
dalszego czytania. :3
Na
samym początku powiem tak: gdyby nie to pomieszczenie, to już dawno bym
sfiksowała w mojej szkole. Niestety prawda jest taka, że co niektórzy
nauczyciele pozapominali, iż są również pedagogami, więc ja jako, ze spragniona
osoby kompetentnej, przesiadywałam właśnie u naszej szkolnej pani pedagog. Nie
żebym musiała, bo problemów ze mną nie mieli (tabun), ale to też po części siłą
rzeczy. Chciałam uczyć się historii sztuki, a tylko właśnie pani M. – pani
pedagog – miała pojęcie o tym przedmiocie.
Jej
gabinet z czasem zaczęłam nazywać Błękitnym Gabinetem, ze względu na kolor
ścian. Jakby nie patrzeć to miejsce zostanie w moim serduszku już na zawsze,
ponieważ przeżyłam tam dużo godzin – między innymi WFy, religie i inne mniej
istotne przedmioty. Oczywiście nie tylko historią sztuki się tam zajmowałam.
Wszystkie dekoracje na apele, wystawki, zjazdy, projekty w naszej szkole
trafiały pod opiekę pani M., co oznaczało, że mogłam się do czegoś przydać.
Pierwszym
wyzwaniem był szkolny teatr, dla którego trzeba było szyć stroje i robić
rekwizyty. To było jedne z najtrudniejszych zadań z jakimi przyszło mi się
mierzyć. Co najlepsze, igłę to ja miałam w rękach jak byłam mniejsza, kiedy to
się szyło ubranka dla lalek... więc wyobraźcie sobie moje zdziwienie, kiedy
pani wychwaliła mnie za strój mnicha... Kolejnym trudnym zadaniem były
dekoracje do wigilijnego spektaklu naszej szkoły, który był pokazywany na
projekcie w Niemczech. Tu nie było trudno z wykonaniem, tylko, wraz z
koleżankami miałyśmy bardzo dużo dłubaniny... Takich zdarzeń było naprawdę
wiele i z Grupy Twórczej, zajmującej się głównie rozwijaniem talentów
plastycznych, staliśmy się Grupą Twórczą, która robi dekoracje na szkolne
apele... Ale rysować, też rysowaliśmy :3 (na dole zdjęcie portretów z natury w
moim wykonaniu) tylko trochę mało. :'(
Tak
więc K-ON!
przypomniał mi to, co w liceum była dla mnie najprzyjemniejsze. Póki jest
jeszcze rok szkolny to muszę wybrać się do pani M i pogadać przy kubku dobrej
herbaty. :’3
Nie są to wszystkie moje "dzieła", ponieważ niektóre utknęły u pani M. xD |
Żebym ja po wakacjach też dostała takich uczniów co będą za mnie dekoracje na apele robić, to by było wspaniałe xDD
OdpowiedzUsuńXDD No cóż, ja tylko się zastanawiam czy firanek na szpiki nie przywieszać. Tyle razy się kotary wieszało na sali, że szkoda marnować taką umiejętność... XDDD
UsuńObejrzałam jeden odcinek anime i... kompletnie nie chciało mi się kontynuować. Może to po prostu nie moje klimaty. Po twojej recenzji jestem do tego tytułu nieco bardziej pozytywnie nastawiona, więc, chociaż za mangę nie planuję się zabierać, może chociaż anime dam drugą szansę. ;)
OdpowiedzUsuńZapomniałam dopisać, no to pracowicie spędzałaś czas. Też lubię rysować, chociaż historia sztuki już raczej nie podchodzi pod moje zainteresowania. Ewentualnie jakieś ogólne wiadomości albo ciekawostki, ot tak, żeby się jednak co nieco orientować. No i zdarza mi się pomagać przy jakichś dekoracjach. ;)
UsuńOczywiście, jak pewnie większość oglądałam anime, ba na swoim pierwszym konwencie cosplayowałam nawet Mio, ale mimo wszystko aż tak serii nie uwielbiam, żeby kupić mangę. xD
OdpowiedzUsuń