134. KLAN POE ~ Moto Hagio
Tytuł PL: Klan Poe
Tytuł JP: ポーの一族 [Poe no Ichizoku]
Autor: Moto Hagio
Wydawca JP: Shogakukan
Wydawca PL: J.P.Fantastica
Ilość stron: Tom I: 500; Tom II: 392
Data wydania JP: 1974
Data wydania PL: 2012 (tom I: wrzesień; tom II: grudzień)
„Spowity woalem
legendy, błękitną mgłą i mrokiem zmierzchu... żyjący wiecznie ród...”
Edgar
i Merybell stali się częścią tajemniczego klanu Poe. Rodzeństwo wygląda jak
normalne dzieci, które cieszą się beztroskimi chwilami dzieciństwa. Nikt jednak, prócz ich przybranej rodziny nie wie, co takiego spotkało rodzeństwo i że
ich radosne dni już dawno przeminęły. Prowadzeni losem na swojej drodze
spotykają ciekawych ludzi. Poznają ich historie, wplatają się w ich życie, a
później nagle opuszczają, by ruszyć do kolejnego miejsca. Pewnego razu Edgar
spotyka chłopca imieniem Allan. Wtedy jeszcze nie wiedział, co takiego może
przydarzyć się Merybell i jego przybranej rodzinie.
„Chodź ze mną... Nikt nie lubi być sam, prawda?”
Czytając
Klan
Poe, w mojej głowie, często pojawiał się cytat z Narnii – „Nic nie dzieje się dwa razy tak samo,
najmilsza”, mówił Aslan do Łucji. Ja nieustanne powtarzałam to zdanie w
myślach. Długo, naprawdę długo zastanawiała się, dlaczego akurat ten wers
przyszedł mi do głowy. Może wiedziałam, że nic nie stanie się powtórnie tak
samo w tej mandze? Może coś mi podpowiadało, że los Edgara ciężko będzie
zmienić? Powiedzmy, że to był mój szósty zmysł, ponieważ teraz po przeczytaniu
całości kilka drobnostek się wyjaśniło, a cytat wpasował się w nie idealnie.
„Zbudźcie się, zbudźcie wielkie mity... Sny przemijającego czasu...”
Zdecydowanie
nie żałuję, że przeczytałam tę mangę. Klan Poe nie jest najprostszą
lekturą, ale mi to nie przeszkadzało. Owszem z początku czułam się zagubiona,
jak sam Glen Smith, który był jednym z pierwszych bohaterów tej mangowej
powieści. Lubię takie historie, które wymagają ode mnie lekkiego skupienia,
ponieważ później mogą okazać się niezwykle ciekawe. Na pewno to „zagubienie”
jest po części spowodowane „skakaniem” po osi czasu. Wydarzenia jakie
przedstawia nam autorka nie są ułożone chronologicznie – raz akcja dzieje się
na arystokratycznych, angielskich salonach z XVIII wieku, innym razem
przyglądamy się bohaterom z połowy XX, a później znów cofamy się w czasie.
Myślę, że to nie był przypadek i nie ma to nic wspólnego z nagłymi
natchnieniami autorki, ponieważ wszystko czyta się z zapartym tchem. Z początku
nie wiemy praktycznie nic o rodzinie Portsnellów, którzy są członkami wiecznego
klanu Poe. Lecz czytając dalej dowiadujemy się istotnych szczegółów – poznajemy
przeszłość bohaterów; ich wcześniejsze marzenia; co sprawiało, że się cieszyli
oraz smucili.
Przyglądając
się całości można zauważyć, że autorka sprytnie posłużyła się wiecznym życiem
swoich bohaterów. W mangach często dochodzi do sytuacji, że najważniejsza
postać nagle, ni z gruszki, ni z pietruszki, dowiaduje się, że jest super ważną
personą i że na przykład ma ocalić świat. Oczywiście on o tym nic dotychczas
nie wiedział i ma tysiące pytań, jakie czytelnik musi sobie zadać, aby poznać
świat o jakim czyta. Nie ciężko się domyślić, że ktoś mu to wszystko wyjaśnia,
a później autor musi się nagimnastykować, aby wszystko ze sobą posklejać, tak
aby jego tytuł mógł być dalej wydawany. W Klanie Poe, dzięki zabiegowi plątaniny
w czasie akcji, mamy wyjaśnienia, bez tego schematu. Pierwszy rozdział jest
rozdziałem widzianym z perspektywy nieświadomego czytelnika. Nie wiemy co
dzieje się w rodzinie Portsnellów. Po prostu jesteśmy światkami pierwszej
miłości narratora do prześlicznej Merybell. Kolejny rozdział jest o wcześniej
wspomnianym Glenie Smith, który odkrywa przed nami prawdę o tym, kim są
członkowie klanu Poe.
Od
pierwszych rozdziałów, jesteśmy oczarowani pięknem mangi. Podobnie, jak Smith
został oczarowany cudowną wioską, otoczoną zewsząd czerwonymi różami. Te kwiaty
przewijają się przez całą historię. Róża staje się symbolem, przez co czuję się
tak jakbym od zawsze łączyła wampiry z tymi szlachetnymi kwiatami.
„Jestem jak zimna róża... Bez koloru, bez zapachu... Nie można mnie zerwać mych kwiatów...”
Naprawdę
jestem zachwycona tą mangą. Jest ona niezwykle tajemnicza. Ma klimat, który tak
uwielbiam, a przede wszystkim jest nie przewidywalna. Autorka bardzo zmyślnie
wykreowała bohaterów oraz fabułę. Ciężko jest napisać dobrą, lekko romantyczną
historię o wampirach... Przepraszam – Wampanellach. A przynajmniej ten temat
nie jest zbyt łatwy, aby zadowolić czytelnika. Aby teraz zaskoczyć trzeba się
nagimnastykować. Tu mam do czynienia z klasykiem, który, według mnie,
wprowadził powiew świeżości wśród wszystkich wampirzych historyjek, jakie
czytałam.
Co
więcej mam nieodpartą chęć mówienia o Kanie Poe jako o fantastycznej
wersji Lalki Bolesława Prusa. Oczywiście nie wszystko jest zgodne z
dobrze znaną każdemu licealiście lekturą, ale w Edgarze widziałam cień
Wokulskiego. Starał się być człowiekiem racjonalnym, jednak w pierwszych latach
swojego wiecznego życia pragną tylko jednego – szczęścia swojej siostry. Chciał
dla niej jak najlepiej nawet jeżeli, on miał przez to cierpieć. Poza tym
patrząc na jego życie wśród obyczajów XX wieku wydawał się trochę staroświecki
i tu widziałam Rzeckiego. Ale nie bierzcie tego zbyt dosłownie, bo Edgar jest
bardzo ciekawą postacią – nic dziwnego, że nawet chłopcy czuli się nieswojo w
jego towarzystwie. Co zaś tyczy się Merybell to miałam przez chwile takie
przeświadczenie, że miałam do czynienia z dwoma różnymi osobami. W pierwszych
rozdziałam Merybell jest uroczą dziewczynką z dobrego domu, która kocha się
bawić. Odebrałam ją jako dziecko, które musi być cały czas pilnowane przez
starszego brata. Później, kiedy zaczęła się historia o tym jak Edgar dołączył
do klanu Poe, Merybell zaczęła się dla mnie zmieniać. Po pierwsze zostaje ona
rozdzielona z bratem, a ten z początku ukrywa przed nią tym kim się staje. Po
kilku latach możemy być świadkami jej pierwszej prawdziwej miłości a tu
zachowuje się tak jak na nastolatkę przystało. Pomyślałam, że były dwie
Merybell – pierwszej musiało coś się stać. Niestety nic na ten temat nie było w
mandze, więc musiała to być jedna i ta sama osoba. Jednak po perypetiach
powiązanych z czasami kiedy dziewczyna była jeszcze człowiekiem, polubiłam tę
bohaterkę. Kolejnym ważnym bohaterem jest Allan. Ale mówienie o nim może
sprawić, że powiem ciut za dużo, dlatego niech pozostanie on tajemniczym
chuliganem. :D
„Allan... Czy chciałbyś udać się z nam... Daleko, daleko stąd? Dalej niż sięga czas...?”
Największą
niespodzianką była dla mnie kreska. Widziałam kilka skanów w internecie, ale
nie sądziłam, że rysunki Moto Hagio tak bardzo mi się spodobają. Zazwyczaj nie
przepadam za starszą kreską, ale tu nie mogłam przestać wzdychać. Najlepsze co
wydawnictwo mogło zrobić dla tej serii to dodanie tylu kolorowych stroniczek. W
obu tomach jest ich 34 (17 kartek). Do tego jeszcze został dopieszczony druk,
gdzie czerń jest prawdziwą głęboką czernią. To co najbardziej mi się spodobało
to oczywiście detale oraz fantastyczne kompozycje, gdzie pomimo swojego
skomplikowanego układu wszystko wydaje się leciutkie. Patrząc na każdą ze
stroniczek ma się wrażenie, że rysunki nie są dokładne i perfekcyjne. Przynajmniej
nie tak, jak w tytułach obecnie wydawanych. Uważam, że kreska idealnie
skomponowała się z historią, którą z chęcią czytałabym jako powieść.
„Wszystko przemija... Marzenia... Dawne odległe dni... Dawna miłość... Żal... Łzy... Niczym zamknięte w małym pudełku... Lub pod powierzchnią wody niewielkiego stawu... I tylko wspomnienia... Tylko one nadal żyją...”
Bardzo
zachwyciłam się Klanem Poe. Od czasu nauki o mandze na Olimpiadę Artystyczną,
miałam chęć sięgnąć po starsze tytuły, które dla mnie są klasykami. Niestety
nie miałam jak zakupić takich tomików, ponieważ zawsze nazbierało się kolejnych
tomików z serii, które zbieram. Dziś mogę powiedzieć, że żałuję, iż nie
zapoznałam się wcześniej z Klanem Poe – a kiedyś stałam w Matrasie z tymi
tomiszczami w rękach i rozważałam zakup. Moto Hagio mnie oczarowała i zdecydowanie
pragnę więcej tytułów od niej. Niestety jest tylko jeden minus. Klan Poe jest
już serią zakończoną, a z chęcią przeczytałabym jeszcze dodatkowe sto stron. Ale
cóż, taki jest właśnie urok zakończeń otwartych – tylko autorka wie, co tak
naprawdę się stało z bohaterami, a przecież „nic nie dzieje się dwa razy tak samo”...
„Było kiedyś dziewczę o błyszczących srebrem włosach... Zachwycony jej pięknem Bóg, zatrzymał dla niej czas...”
Ocena fabuły: 10/10 (arcydzieło)
Ocena postaci: 10/10 (arcydzieło)
Ocena „kreski”: 10/10 (arcydzieło)
OCENA OGÓLNA: 30/30 (100%
- najlepsze z najlepszych)
Podziękowania za egzemplarz recenzencki ślę do
wydawnictwa JPF! <3
Cóż mogę powiedzieć, ja stawałam na głowie, żeby wygrać ten tomik w konkursie, bo nie było mnie wtedy stać i cieszę się, że mi się wtedy udało, bo też przepadam za tą mangą.
OdpowiedzUsuńJa się zakochałam w tym tytule! Więcej takich Mega Mang kochany JPFie!! :3
UsuńZaintrygowałaś mnie tą bardzo pozytywną recenzją. Tytuł ten mam w planach od dawna i ciągle odkładałam zakup, ale jak tak bardzo polecasz, to trzeba będzie w końcu się zebrać ;)
OdpowiedzUsuńJak masz możliwość to próbuj dopaść! Zdecydowanie jest to świetna manga. :3
UsuńPierwszy tom stoi na półce i ciągle czeka na przeczytanie... Chyba w końcu się za niego zabiorę, zachęciłaś mnie. ;)
OdpowiedzUsuńCieszę się. :D W wolnej chwili bierz się za to! :3
UsuńNatsukashii! Cudowny tytuł i jedna z pierwszych mang, jakie pojawiły się u mnie na blogu w podsumowaniach. xD Bardzo podobała mi się ta manga i aż nie mogę zrozumieć, dlaczego do dzisiaj nie kupiłam drugiego wydanego w Polsce tytułu od pani Moto Hagio. Pewnie cena Megamang mnie odstrasza. >.<
OdpowiedzUsuńZastanawiałam się kiedyś nad tą mangą, ale później jakoś wypadła mi z głowy. Będę to musiała nadrobić, bo bardzo mnie nią zaintrygowałaś. :D
OdpowiedzUsuń