61. LOVELESS ~ Yun Kouga – TOMIK PIERWSZY
Tytuł:
Loveless
Tytuł alternatywny: ラブレス [Raburesu]
Autor:
Yun Kouga
Wydawca oryginalny: Ichijinsha
Wydawca polski:
Studio JG
Ilość stron: 194
Data
wydania: lipiec 2012
Ritsuka
Aoyagi rozpoczyna naukę w nowej szkole. Wyróżnia się wśród swojej klasy
nieprzeciętną wiedzą i inteligencją. Szkoda tylko, że jego język jest odrobinę
za ostry. Już pierwszego dnia został znielubiony przez większość klasowych
kolegów i koleżanek, ale nie wygląda, żeby mu to przeszkadzało. Nie ma się
jednak czemu dziwić. Jego starszy brat – Seimei, został brutalnie zamordowany,
a pogrążona w żałobie matka postradała zmysły. Jakby tego było mało, chłopak
nie pamięta niczego prócz ostatnich dwóch lat. Pewnego dnia decyduje się
odpalić komputer brata, a tam natrafia na krótki list, który ujawnia zabójcę –
organizację zwaną Siedemioma Księżycami. Oprócz tego Seimei pozostawił Ritsuce
coś bardziej cennego – osobę będącą wsparciem i ochronną dla młodszego brata
przed tymi, którzy będą chcieli go za wszelką cenę złapać.
Informację,
że Loveless
będzie wydawany w Polsce, przyjęłam z wielkim spokojem. Może to przez to, iż
tylko o tym tytule słyszałam. Nie widziałam ani anime, ani mangi przed polskim
wydaniem. Ciągnęło mnie jednak do tego tytułu i powiem, że było to jak
najbardziej słuszne, ponieważ mam kolejną mangę, którą będę musiała jakoś
upchać na półce. Mój portfelik już nie może doczekać się zrzucenia kolejnych
miedziaków.
Wydanie
tomiku nie powala kupującego tak bardzo jak poprzednia nowość, Książę
Piekieł. Jest ono jak najbardziej poprawne, czyste i przejrzyste, ale
bez fajerwerków. Przy Lovelessie dostajemy gładką obwolutę z twarzami głównych
bohaterów – Ritsuki, z przodu i Sobiego, z tyłu. Jedynym bajerem na obwolucie
jest napis oraz numerek tomiku. Pod odpowiednim kątem można zobaczyć jak
„świeci” bądź „ciemnieje” w kolorach srebra. Dzięki temu tytuł nie zlewa się z
pomarańczowo-fioletowym obrazkiem. Na grzbiecie natomiast napis mamy lekko
liliowy z jeszcze jaśniejszym liliowym, prawie różowym cieniem umieszczonym na
białym tle. Na okładce książeczki znajdują się te same rysunki co na obwolucie
w tradycyjnie brzoskwiniowym kolorze. Po otworzeniu tomiku możemy natknąć się
na dwie kredowe kartki. Na jednej z nich jest tylko liliowy tytuł, na drugiej
możemy podziwiać pokolorowanego Ritsukę leżącego wśród słodkich różności. Ogółem
prezentacja tomiku jest dobra. Po premierze Księcia Piekieł chyba
większość tomików będzie wydawała mi się skromniejsza, ale to nie znaczy, że
nie są one wykonane porządnie.
Co sprawiło, że chciałabym sięgnąć
po kolejny tomik to oczywiście fabuła. Z początku nic nie zapowiadało się na
to, że będzie to manga z aż taką akcją – „magiczne” pojedynki oraz wiernie
oddani żołnierze-słudzy. Po tragicznej, wręcz okrutnej śmierci Seimeia, Ritsuka
czuje się samotny i opuszczony. W domu też nie ma łatwo. Przez to, że chłopak
cierpi na coś w rodzaju amnezji, nie pamięta niczego prócz ostatnich dwóch lat,
a matka, która cierpi na chorobę natury psychicznej oskarża chłopaka o to, że
nie jest „jej” Ritsuką. Pewnego dnia pod bramą szkoły na chłopca czeka
długowłosy mężczyzna. Jest to Sobi, były żołnierz Seimeia, który tak naprawdę
nie powinien przeżyć. Całość zaczyna się komplikować, kiedy na chłopaków natrafiają
wysłannicy organizacji. Jak można zauważyć, akcja z rozdziału na rozdział,
zaczyna coraz bardziej się rozkręcać. Wszystko ze sobą, jak na razie, gra
wyśmienicie i czytający chce widzieć rzeczy takie jak: Co się stało dokładnie
pomiędzy Seimeiem a Siedmioma Księżycami? To pytanie najbardziej nęciło mnie
podczas czytania i nawet teraz próbuję ustalić kilka wersji. Jakbym jednak
dostała na to jedno pytanie odpowiedź, już na początku to tomik mógłby mnie nie
zainteresować tak jak teraz.
Uważam, że ciekawą rzeczą jest
połączenie pomiędzy ofiarą a żołnierzem. Jest to coś w rodzaju przeznaczenia,
lecz w pierwszym tomie nie dostaję wystarczających wyjaśnień tej sytuacji. W
każdym razie zazwyczaj jest tak, że jednej ofierze, czyli osobie będącej panem
oraz ochranianej przez sługę, przypada tylko jeden żołnierz. Z tego co
zrozumiałam Sobi powinien nie żyć tak, jak jego poprzednia ofiara – Seimei,
brat Ritsuki. Lecz prawda jest inna. Z rozkazu zamordowanego jasno wynikało, że
po jego śmierci pieczę nad bezpieczeństwie młodszego Aoyagii sprawować będzie
właśnie Sobi.
Poza
tym nie zapominajmy, że tytuł ma etykietkę shounen-ai, a wyraźnie jest coś na
rzeczy pomiędzy dwójką głównych bohaterów. Może troszkę więcej dostaniemy w
kolejnym tomiku? (Dla tych, którzy nie
wiedzą: tak lubię historie z gatunku shounen-ai/yoai. :3)
"Spójrz. Jakie piękne, gładkie ucho. Przekłuj mi je. (...) Oznacz kolczykiem to, co należy do ciebie."
Pasuje powiedzieć kilka słów o
bohaterach. Zdecydowanie moim ulubieńcem stał się Sobi. Jego oddanie,
uwodzicielstwo oraz wierność sprawiły, że polubiłam tą postać najbardziej ze
wszystkich. Ritsuka natomiast nie jest taką postacią, którą mogłabym
zignorować, więc siłą rzeczy byłam na niego skazana do końca tomiku numer
jeden. Podczas czytania doszłam do wniosku, że strasznie przypomina mi Sasuke z
Naruto...
Chociaż Naruto to inna bajka, ale fakty mówią same za siebie – utrata
brata, izolacja od ludzi i geniusz. Tak, bez dwóch zdań jest to Sasuke. Ritsuka
jednak ma jeszcze druga stronę, która jest urocza. Przez to, że stracił
wspominania, zaczął je kolekcjonować w postaci zdjęć, i jest to dla niego
niezwykłą przyjemnością ale jednocześnie przynętą, przez co daje się często
„wykorzystać”. To co nie podeszło mi w tej postaci to wahania typu – chce go
zobaczyć, ale nie chcę... Rozumiem nastolatkowanie i inne te rzeczy, ale jak
jest jakaś granica rozdwojenia swoich myśli. W szczególności dla geniusza.
Do bliskiego grona tej dwójki można dorzucić
koleżankę z klasy Ritsuki. Może się z początku wydawać, że uszaty chłopiec
odrzucił wszystkie nowe znajomości, lecz jedna dość uparta i zawzięta
dziewczyna nie odpuściła mu tak łatwo. Yuiko – bo tak się zwie owa panna – nie
błyszczy inteligencją i z miejsca jest nazwana, przez młodego Aoyagiego,
pustakiem. Sama dokładnie nie mogę określić się, co do tej bohaterki. Były
momenty kiedy mnie drażniła, ale nie były one jakieś szczególne, więc nie
oceniam jej źle. Jednakże nie potrafię też jej ocenić dobrze. Dlatego z tym
poczekam do kolejnego tomiku.
A
co ze złymi gagatkami? Jak na razie pojawiły się tylko dwie osoby, tworzące
podobna parę jak Ristuka i Sobi – ofiara i jego żołnierz. Teraz możecie się ze
mnie śmiać, ale pod wpływem tych kocich uszów oraz tego, że niecna parka to
dziewczyna i chłopak na myśl przyszedł mi Zespół R... Lecz to, czy „błysnęli”
czy nie pozostawię Wam do wglądu.
W
większości przypadkach „kreska” decyduje o tym, czy będę kupowała daną mangę
czy nie. Oczywiście taka sytuacja zachodzi, kiedy nie znam tytułu, a z opisu
nie wynika nic za wiele. Do Lovelessa natomiast przyciągnęła
mnie fabuła i jak się okazało było to dobre przeczucie. Z kreską, nie ukrywam,
mam mały problem. Tomik pierwszy został narysowany dobre 12 lat temu i widać,
że jest to kreska z tego okresu. Ja niekoniecznie przepadam za rysunkami z lat
2000-2005 (mniej więcej) i jeszcze wcześniejszych. Była tylko garstka jakiś tytułów,
czy artów, które rzeczywiście mi się spodobały. Loveless zdecydowanie
kwalifikuje się do tego ułamka. Manga jest bardzo dobrze narysowana, ale nie
czułam się tak jak przy czytaniu Ścieżek Młodości. Do każdej kreski
można się przyzwyczaić, prawda? Przy tej mandze tak nie miałam. Poczułam od
razu, że wszystko jest tak jak ma być i czytałam bez żadnego kręcenia nosem. Myślę,
że w tym wszystkim spodobało mi się kadrowanie. Jest ono miejscami niesamowite,
a sam tytuł jest nielicznym z tych, w których zwróciłam na to większą uwagę.
Loveless
stawiam gdzieś w okolicach Acid Town. Jednym z czynników jest to, że jak na
pierwszy tom mangi z tematyką BL było tego wątku tylko odrobinkę. Tak aby
ledwie zaostrzyć nasze ząbki. Decydowanie dużą robotę zrobiła fabuła. Ta to
zupełnie podrażniła moją ciekawość. I to zdecydowanie wyróżnia ten tytuł.
Reszta jest jak dla mnie upchana w standardach, z tym wyjątkiem, że dobrze
wykonanych. Pierwszy tomik prezentuje się naprawdę świetnie – z zewnątrz i
wewnątrz. Dlatego też polecam ten tytuł każdemu – fankom, fanom i tym co chcą się
przekonać czym jest gatunek BL.
Ocena fabuły:
10/10
Ocena postaci: 8/10
Ocena „kreski”: 7/10
OCENA OGÓLNA: 8/10
Kilka
pierwszych stroniczek: http://studiojg.pl/Loveless,24041.htm
Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Studio JG oraz
Yatcie! <3
Pożycz, pożycz!
OdpowiedzUsuńKiedyś planowałam obejrzeć anime, ale szybko zrezygnowałam. A manga mnie nie do końca przekonuje, więc jak na razie sobie odpuszczę. Chociaż może kiedyś... ;)
OdpowiedzUsuńMusze w końcu kupić ten tomik, oczywiście wraz z artbookiem. <3 Anime oglądałam bardzo, baaardzo dawno temu, więc to będzie swojego rodzaju miłe przypomnienie sobie serii i dokończenie tego, co w anime pokazane nie zostało. ^^
OdpowiedzUsuńa ja się zastanawiałam nad tym tomikiem i to długo ale chyba się nie zdecyduję :P
OdpowiedzUsuńAż tak wysoka ocena fabuły? Kiedyś przejrzałam kilka pierwszych rozdziałów w skanach i za bardzo mnie nie powaliło. Bardziej czekam na No.6, też od JG.
OdpowiedzUsuńNie mam dobrych wspomnień z tego anime i mangi raczej nie kupię, ale kto wie, może za kilka lat mi się zachce xd
OdpowiedzUsuń