Iluzoryczne ginekokracje + Gigantomachia



Czasami trzeba poczytać coś od czapy, dlatego dziś przychodzę do Was z dwoma tytułami, które zdecydowanie pozwalają oderwać się od naszej szarej rzeczywistości (przynajmniej w teorii). W trakcie tego semestru takie chwilowe "odmóżdżenie" było dla mnie wręcz zbawienne, ponieważ nadmiar obowiązków, jaki spadł na mnie pod koniec semestru był bardzo przytłaczający. Jednak czy oba te tytuły są warte przeczytania?


Zacznijmy od Gigantomachii, a szczególnie od postawienia pytania - dlaczego po ten tytuł sięgnęłam? Przede wszystkim chciałam poznać styl jakim posługuje się Kentarou Miura i czy w przyszłości warto jest rozważyć kupno jego innej - wydaje mi się, że bardzo dobrze znanej - serii, Berserka. Po przeczytaniu jednotomówki już wiedziałam na co przeznaczę mój mangowy budżet. Niestety Berserk nie znalazł się w koszyku.

Jaki mam głównie zarzut wobec Gigantomachii? Kilka by się znalazło. Po pierwsze - historia jest mocno przegadana, przez co traci się zainteresowanie całą sprawą (o ile już się załapie do czego to wszystko zmierza). Początkowo także jest trochę nudnawo, bo po szybkim poinformowaniu nas, że będzie tutaj trochę dziwnych stworów, dostajemy po twarzy niby śmieszną scenką, gdzie dziewczynka stoi na ramionach jakiegoś zakapiora w kapturze, a oboje wędrują przez jakąś pustynię i sobie żartobliwie gawędzą. My nie za bardzo wiemy o co chodzi i po prostu się temu przyglądamy. W dalszej części pojawiają się już jakieś walki, gdzie bohaterowie mogą odkryć przed nami swoją przeszłość, co jest dosyć ciekawe. Tak więc pojawia się jakiś punkt w programie, który może pochwycić naszą uwagę, jednak mimo wszystko przebieg tej historii nadal śledzi się z lekkim dystansem.

Bohaterowie - co będzie moim "po drugie" - także na długo nie zapadają w pamięć. Przez początkowe paplaniny i częste powtarzanie podobnych żartów stają się obojętni, a bez przejmującego bohatera, potrafiącego przeprowadzić czytelnika przez historię, wszystko wydaje się być mdłe i psychodeliczne. Ostatecznie po obróceniu ostatniej strony można stwierdzić: "Było nawet spoko, ale w sumie to meh...". Kwestię kreski strąciłam zupełnie na bok, gdyż jest ona w tym przypadku specyficzna, a przez to, że fabuła i postaci mi się nie spodobały to i walory estetyczne tego tytułu nie są dla mnie czymś, co sprawiłoby, że zmieniłabym swoja opinię.

Jak zatem widać Gigantomachia nie przypadła mi do gustu. Myślałam, że to będzie coś "fajnego", co sprawi, że trochę się rozerwę, a ostatecznie wyszło poniżej przeciętnej. Podczas czytania nawet pomyślałam o tym, by po prostu tą jednotomówkę odłożyć i dać sobie spokój, ale prawie nigdy tego nie robię. Zawsze daję szansę, bo - a nóż - może pod koniec historii wydarzy się coś ciekawszego. Tutaj niestety moja nadzieja stała się tą "głupią".


Drugi tytuł, czyli Iluzoryczne Ginekokracje, wzbudziły we mnie zupełnie inne odczucia, niż wyżej przedstawiona jednotomówka. Zacznijmy jednak podobnie, a więc od pytania - dlaczego mnie ten tytuł zainteresował? Za odpowiedź może posłużyć samo nazwisko mangaki i fakt, że spod jego pióra wyszedł także Powóz lorda Bradleya*. Wspomniana manga była jedną z tych, które bardzo mną wstrząsnęły, ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Kiedy tylko JPF zapowiedział, że wydadzą mangę od Samury, wiedziałam, że muszę ten tytuł mieć w swoich łapach. Ot, i tyle.

No, ale teraz przejdźmy do rzeczy. Iluzoryczne Ginekokracje to zbiór krótkich historyjek, które w specyficzny sposób łączą się motywem kobiety. Najczęściej są to dosłownie 6 stronicowe opowiastki, które są bardzo spontaniczne, ale mają zamkniętą w sobie pewną myśl. Czasem są one bardzo głupie i bezsensowne, a czasem wzbudzają refleksję. Czasem jest to historia klimatem przypominająca gotycki horror, innym zaś science fiction lub ekstremalnie podkręcone obyczajówki. Ostatecznie całość zbiorku trzyma się w jednym charakterze i tworzy bardzo interesującą, spójną całość.

W moim przypadku Ginekokracje, jako odskocznia od codzienności sprawdziły się bezbłędnie. Poza tym całość została opakowana w cudowną kreskę autora. Uwielbiam swobodę i tą specyficzną lekkość z jaką przedstawia poszczególne kadry, a do tego dochodzi jeszcze detal, który wzbogaca walory estetyczne. Doprawdy Iluzoryczne Ginekokracje mogą wyglądać z daleka bardzo dziwnie (bo i takie są), jednak gdy czyta się ten osobliwy zbiór to odnosi się wrażenie, że w rękach ma się kawał przemyślanego fun-kontentu, komentującego trafnie rzeczywistość.

***
Podsumowując - Iluzoryczne Ginekokracje zdecydowanie są mangą, którą mogę polecić. Szczególnie osobom, które nie boją się absurdu, a i z niego potrafią wyciągnąć ciekawe wnioski. Co zaś się tyczy Gigantomachii to może wielkich oczekiwań nie miałam, jednak nie spodziewałam się, że aż tak ta manga mi podpadnie. To nie znaczy, że komuś się może nie spodobać, a ja kompletnie zapominam o Berserku. Po prostu jego zakup odkładam na daleką, bardzo daleką przyszłość...

Za egzemplarze recenzenckie dziękuję wydawnictwu JPF



*link do recenzji Powozu lorda Bradleya.

Komentarze

  1. Iluzoryczne Ginekokracje muszę kupić, skoro dobre! Jakoś zapomniałam o tej mandze, a Powóz Lorda Bradleya bardzo mi się podobał. Dzięki za przypomnienie o istnieniu tego tytułu, haha!
    Cieszę się z Twojego powrotu i czekam na notki! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po to wróciłam! Mission complete! XD Powóz był... no może nie powinnam tego mówić, ale mimo wszystko nie mam innego określenia na chwilę obecną... cudowny. :P
      To ja się bardzo cieszę, że jest jednak ktoś, kto jeszcze chce mnie czytać! <3 <3

      Usuń
  2. Zachęciłaś mnie do "Iluzorycznych... " choć zazwyczaj takie krótkie opowiadania by mnie odstraszyły. Do tego nazwisko autora - powoz był pozycja robiącą wrażenie.
    Też ciągle zastanawiam się nad Berserkiem, tyle osób go chwali jednak jakoś nie mogę się przekonać. Może w przyszłości sięgnę po Gigantomachie by wyrobić własną opinię jednak po twojej recenzji zakup przesunął się w daleką przyszłość

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz