Tej historii bieg... - Róża Wersalu



Tytuł: Róża Wersalu || Autor: Riyoko Ikeda || Wydawca PL: JPF ||  
Tłumaczenie: Michał Żmijewski || Ilość tomów: 3 || Status mangi: Zakończona ||
Ilość stron: 588/556/728 || Rok wydania: 2016-2017 || Cena okładkowa: 63,00zł (każdy tom)

Oj, długo mi zeszło z czytaniem tej mangi. Bardzo, bardzo długo. Ale w końcu się udało! Jedno z postanowień na 2018 rok można wykreślić z listy. Spytacie zatem, ile dni, tygodni, miesięcy było mi potrzebne, aby przebrnąć przez te trzy wielkie tomiszcza? A no... Będzie z rok. Jeśli nie dłużej... Jednak o tym co, jak i dlaczego w dalszej części tego posta. 😝

Francja, druga połowa osiemnastego wieku. Nastoletnia arcyksiężniczka austriacka, Maria Antonina, przyjeżdża do Paryża, by zostać żoną francuskiego następcy tronu. Oderwana od beztroskiego życia na wiedeńskim dworze, nie może odnaleźć się w nowym świecie, ograniczonym surowymi wymogami etykiety i pełnym intryg. Jej opoką staje się kapitan gwardii pałacowej, Oscar Francois de Jarjayes – piękna kobieta, wychowana na dzielnego żołnierza, zawsze gotowa oddać życie za króla, honor i ojczyznę... a także mimowolnie podbijająca serca wszystkich wokół. Tak oto rozpoczyna się opowieść o miłości, honorze i poszukiwaniu własnej tożsamości w ostatnich latach upadającego królestwa...*


Jak już wspomniałam Róża Wersalu to seria, która u nas liczy sobie 3 wielkie, opasłe tomiszcza. Wchodzi ona do cyklu Mega Mang, czyli takich, które liczą ponad 300 stron i są formatu zeszytowego (A5). Tak, jak w przypadku poprzedników i te 3 tomiszcza zostały wyposażone w obwolutę, która tym razem jest matowa. Dodatkowo ich styl jest zgrany z chwilę wcześniej wydanym tytułem od Riyoko Ikedy - Mój drogi bracie.... Zabieg podstarzenia okładki podoba mi się, a co więcej myślę, że w przypadku Róży oddaje jej charakter. Sam projekt tytułu jest mało wyszukany, jednak wpisuje się w obraną przez grafika stylistykę. Pod obwolutą mamy powielenie kompozycji w odcieniach szarości. To, na co warto zwrócić uwagę w przypadku tak dużych mang to klejenie, które jak zawsze w przypadku JPFu nie zawodzi - brak jakichkolwiek łamań czy latających stron. Wewnątrz, na samym przodzie, znajdziemy kilka kolorowych ilustracji. Cała reszta natomiast jest tradycyjnie czarno-biała, a - jak to już przyjęło się w wydaniach Mega Mang - postawiono na druk laserowy. Dzięki temu czerń jest pięknie wysycona, wręcz błyszcząca. Niestety taki rodzaj druku ma swoje minusy. Przy tak wielkiej ilości stron, po jakimś czasie oczy są zmęczone ciągłym wpatrywaniem się w wyraźnie kontrastujące ze sobą ilustracje. W moim przypadku przyczyniło się to także do tego, że lekturę Róży musiałam sobie porcjować. Jeżeli chodzi o redakcję to szczerze powiedziawszy, nie pamiętam by coś było nie tak. Wszystko zdawało się być dopracowane co do przecinka czy kropki. Również styl wypowiedzi został odpowiednio dopasowany do nastrojów czy ogólnej atmosfery panującej w komiksie.

Skoro już troszkę poruszyłam temat czytania tej mangi to go dokończę. Różę zaczęłam czytać praktycznie od razu, jak tylko dostałam jej 1. tom do rąk. Początkowo plan był taki, by napisać recenzję do każdego tomiszcza. Z czasem jednak uznałam, że historia tutaj przedstawiona jest dość jednorodna. W 80% byłam pewna, że każda z recenzji będzie taka sama, więc postanowiłam poczekać aż wyjdą wszystkie 3 tomy. Niestety, zanim ukazał się 2. minęło trochę czasu i nie wszystko z 1. części dobrze pamiętałam. Uznałam więc, że poczekam i zacznę czytać Różę od nowa, kiedy 3. tom będzie w progu startowym. Tak też się stało, jednak nie przewidziałam jednego. Mój trzeci rok studiów okazał się niezwykle wymagający (i nie chodzi tutaj o pisanie pracy). Pojawiło się na nim dużo pamięciówki i niestety musiałam więcej czasu poświęcić nauce niż początkowo zakładałam. Dlatego też spychałam lekturę Róży na każde dłuższe wolne i w ten sposób rozciągnęła się ona na około rok. Lecz nie tylko mocne kontrasty wydruku i napięty grafik wpłynęły na tak małą intensywność czytania. W pewnym momencie czułam się przesycona panującą w tej mandze atmosferą tragedii i wielkiego miłosnego dramatu.


Jak prawie każda przedstawicielka płci pięknej mam słabość do miłosnych historii. Chociaż nie czytuję harlekinowych romansideł, to lubię, kiedy, np. w typowej fantastyce, między bohaterami pojawia się coś więcej niż przyjaźń. Niewątpliwie takie uczucia występują w Róży Wersalu. Oczywiście są one jednym z głównych wątków tej opowieści, ale niestety w pewnym momencie tego całego lamentowania nad nieszczęściami czy niemożnością bycia razem ma się zdecydowanie dość. Dramatyzm, z jakim przedstawione są wewnętrzne rozterki bohaterów mają bardzo patetyczny wydźwięk. Z początku mi to pasowało, jednak kiedy po raz n-ty usłyszałam praktycznie tą samą śpiewkę to nieco się zniechęciłam do dalszego czytania, a w tamtej chwili byłam gdzieś w połowie tego dzieła... Na szczęście mogę powiedzieć, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Róża Wersalu w ostateczności mnie pochłonęła. Chwile niechęci minęły dosyć szybko i w wakacje uporałam się z najgrubszym tomiszczem. Skoro już wytłumaczyłam się z tego, dlaczego tak długo zajęła mi lektura Róży to pora powrócić do bardziej formalnej części.

W zasadzie Róża jest podzielona na dwie główne linie fabularne. Pierwsza z nich dotyczy Marii Antoniny, druga natomiast - Pani Oscar. Chociaż opowieść już na początku przedstawia nam trójkę głównych bohaterów, to te dwie panie zdecydowanie górują nad tą trzecią postacią - hrabią Hansem Axelem von Fersenem. Hrabia ma w tym swoją rolę, lecz zdecydowanie więcej miejsca poświęcono Królowej Francji oraz Kapitanowi Gwardii Pałacowej (gdyby, ktoś miał wątpliwości, chodzi o Oscar). Koniec końców, jest to manga dla dziewcząt, więc wydaje się logicznym, że to panie grają tutaj główne skrzypce. Ogółem głównych bohaterów poznajemy przez ich całe życie - od poczęcia, przez lata młodzieńcze aż do ich ostatnich chwil. W tym wypadku nie będzie to wielkim spojlerem, iż każde z nich umiera. Róża Wersalu to także manga osadzona w realiach historycznych, dlatego prędzej czy później śmierć głównych charakterów by nadeszła. Ja byłam świadoma tego od początku i myślę, że właśnie przez to czytałam tę mangę z taka uwagą. Starałam się jak najszybciej wychwycić moment, kiedy wszystko zaczęło zmierzać do tragedii i jak autorka ubrała prawdę historyczną. Sam zaś sposób przedstawiania wydarzeń jest spójny. Prócz oczywistości, czyli nadejścia Rewolucji, po drodze zdarzyły się różne intrygi czy afery, które angażują czytelnika i dodają do całości odrobiny pikanterii. Życie dworskie to idealny podkład pod tego rodzaju scenariusze i tutaj ten potencjał został wykorzystany. Do tego dochodzi jeszcze wachlarz uczuć, jakich bohaterowie mają okazję doświadczyć na kartach tego komiksu.


Z tego, co zauważyłam, najmocniejszą stroną Riyoko Ikedy jest kreacja bohaterów. Mimo tego, że ich przeżycia, momentami wyglądają na przerysowane, to trzeba przyznać, że ma to duży wpływ na czytelnika. Szczególnie, że są oni ubrani w tak gustowny kostium stylistyczny. Tak, jak powiedziałam kiedyś, przy recenzji Mój drogi bracie..., kto starszej kreski nie lubi, lubić nie będzie Również stwierdziłam, że ja należę do tego grona, które tą manierę podziwiają i są jej ciekawi. Ta ciekawość przez te lata nie umarła. Nadal mam pewien dystans do "dawnego" stylu, jednak w jakiś sposób mnie fascynuje i - paradoksalnie - pociąga. W Róży znalazło się kilka kadrów oraz ilustracji, które zawładnęły mym sercem i na pewno przez długie lata ich nie zapomnę.

Podsumowując. Już teraz wiem, dlaczego fani tak uparcie walczyli o wydanie Róży Wersalu w Polsce. Jest to niewątpliwie manga, do której etykietka "klasyka" przylgnęła i wpasowała się wręcz idealnie. Autorka poprzez swoje zaangażowanie w kreację bohaterów, jak i przemienienie wydarzeń historycznych na nietypowe w tej dziedzinie medium, stworzyła coś, co w pierwszej chwili uważano za niewypał. Na szczęście czytelnicy docenili trud włożony w to dzieło i dziś jest to jeden ze sławniejszych mangowych tyłów. Osobiście cieszę się, że mogłam poznać tą historię oraz, że mogę tak kultową pozycję umieścić na swojej półce. Na pewno za jakiś czas powrócę do tej mangi i na pewno będę delektować się tą ponowną lekturą tym razem na spokojnie i bez zobowiązań.

PS. 
Zdaję sobie sprawę, że część treści związanych z analizowaniem Róży pominęłam. Zrobiłam to świadomie, abym mogła skupić się na swoich odczuciach i tym, co pozwala czerpać radość z lektury. Poza tym ten post wydłużyłby się niemiłosiernie... Tak więc, jeżeli są jakieś kwestie, o których chcecie podyskutować, to zapraszam do komentowania. :D

*Opis z okładki tomu 1.

Za możliwość przeczytania dziękuję wydawnictwu JPF! 💕

Komentarze

  1. Kocham animca i mam tomiki mangi na półce jako wierny fan, ale po prostu nie mogę się za nie zabrać! To lektura na długie wieczory, ale samo to, że mam ten tytuł na półce i tak mnie bardzo cieszy <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, to lektura na bardzo dużą ilość długich wieczorów. xDD

      Usuń
  2. Już od dawna zbieram się by kupić ten tytuł (szczególnie, że "Mój drogi bracie"było świetne) ale cena zawsze sprawia, że przesuwa się na liście zakupowej. Mnie starsza kreska zachwyca przez swoją słodkośc i przerysowanie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To w przypływie większej gotówki zachęcam do zakupu. <3 Mnie "Róża" podobała się bardziej niż "Mój drogi bracie..." :D

      Usuń
  3. Ja początkowo za "Różę" wzięłam się na zasadzie "bo wypada znać". Historią nie interesuję się jakoś specjalnie, zatem przez "Różę" musiałam początkowo trochę brnąć. Kluczem do docenienia tej historii było dla mnie skupienie się na perypetiach samych bohaterów, a tło historyczne potraktowałam jako dodatek.
    Jednak im dalej, tym lepiej. Trzeci tom już właściwie czyta się sam. Był on zdecydowanie najlepszy ze wszystkich.

    Aczkolwiek to "Braciszek" jest dla mnie numerem jeden z tych mang Ikedy, które znam :).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdecydowanie trzeci idzie najlepiej, bo dużo się w nim dzieje. Zresztą mamy "grande finale" i w sumie nie spodziewałam się takiego zakończenia (Myślałam, że Maria Antonina umrze jako ostatnia i na tym zakończy się seria). Najmozolniej szedł mi drugi tom, ale to chyba był efekt tego, że pochłonęłam pierwszy w dość szybkim tempie. Chociaż trzeci był u mnie najbardziej rozwleczony w czasie, ale to przez to, że musiałam odstawić mangi na bok i zająć się studiami. X"D

      "Braciszka" na pewno sobie kiedyś jeszcze odświeżę i być może zmienię zdanie, ale jak na razie u mnie góruje "Róża". <3

      Usuń

Prześlij komentarz