Manga - japońska sztuka?

Słowem wstępu, czyli pochodzenie i znaczenie słowa „manga”.
W dzisiejszych czasach słowo „manga” nie jest zupełnie obce. W Europie i Ameryce z dnia na dzień staje się ono coraz bardziej popularne, szczególnie wśród młodzieży. Aby wyjaśnić czym dokładnie jest „manga”, wpierw należy poznać znaczenie tego słowa. Wyraz „manga” pochodzi z języka japońskiego i składa się z dwóch znaków kanji*: **. Pierwszy z nich ( „man”) możemy przetłumaczyć, jako coś śmiesznego, lekkiego i szybko wykonanego. Natomiast drugi ( „ga”) znaczy tyle, co rysunek, obraz, bądź czynność samego wykonywania dzieła. Pierwszy raz słowo „manga” zostało użyte przez wybitnego drzeworytnika XIX wieku – Katsushike Hakusaia, którego uważa się za twórcę tego wyrazu. Jego zbiory szkiców zostały zatytułowane Manga, a były przeznaczone dla jego uczniów oraz miłośników. Hakusai wyrysował piętnaście takich zbiorów, a zamknięte w nich tematy przede wszystkim dotyczyły obserwacji ruchu oraz zmian zachodzących w przyrodzie. Pierwszy tom Mangi pojawił się w roku 1814, dwa ostatnie natomiast zostały opublikowane po śmierci artysty przed 1878 rokiem. Między innymi to właśnie one stały się inspiracją dla rozkochanych w japonizmie malarzy z Zachodu, tj. Edgar Degas, Claude Monet, Edouard Manet, James Whistler czy Vincent van Gogh.
Ale czym dzisiaj dokładnie jest manga? Według definicji podawanej przez Kōjien*** jest to: rysunek prosty, humorystyczny i przesadzony; karykatura i satyra społeczna; seria obrazków tworzących historię zwaną „Comics”.
Gdy w Japonii obcokrajowiec będzie mówić o mandze, każdy z mieszkańców archipelagu będzie myślał, że mówi o komiksie. Dla Europejczyka czy Amerykanina tym właśnie jest manga – japońskim komiksem. Sami Japończycy mówiąc o mandze mogą mieć na myśli drzeworyty z epoki Edo (1603 – 1868), bądź już wcześniej wymienione zbiory szkiców Hokusaia.
W odniesieniu do komiksu, termin ten jest stosowany zamiennie z wyrazem „komikkusu”, a sama pisownia „manga” została uproszczona do jednego z podstawowych sylabariuszy – katakany****, który dla Japończyków jest czymś takim, jak dla nas alfabet. Do lat 70. ubiegłego wieku „mangą” nazywano również filmy animowane, czyli dzisiejsze anime.


1000 lat istnienia? – pokrótce o historii mangi.
O tym, ile lat dokładnie ma manga są różne opinie. Jedni twierdzą, że sztuka mangi trwa już kilka stuleci, drudzy zaś mówią o mandze od czasów Wielkich Wojen. Kto z nich ma rację?
Przygotowując się do napisania tej pracy spędziłam wiele godzin z nosem w książkach,
w których kątem oka zauważyłam słowa tj. „emakimono”, „ukiyo-e”, „manga”, „Osamu Tezuka”, czy „Miyazaki Hayao”. Dzięki temu mogę powiedzieć, że każda z tych dwóch grup ma rację. Nie da się zaprzeczyć, że manga swoje pierwotne wzorce czerpie z tych wykształconych w starożytności, gdzie prawie każde dzieło sztuki „ocieka” humorem typowym dla japońskiego komizmu. Już wtedy zaczęto przedstawiać rozmaite historie za pomocą pędzla i tuszu. I właśnie najczęściej w sposób karykaturalny.
W około VIII wieku n.e. Japończycy przejęli z Chin ciekawą formę nazwaną emakimono (絵巻). Jest to ilustrowany zwój, na którym przedstawiano najczęściej wydarzenia historyczne; życiorysy członków rodów arystokratycznych i kapłanów; satyry
i karykatury społeczne oraz religijne; opowieści i baśnie powiązane z wierzeniami mitologicznymi, bądź buddyjskimi. Na takie zwoje mogli pozwolić sobie tylko najbogatsi oraz słudzy religijni, jednak dzięki temu wiele z ocalałych skarbów kulturalnych jest w podobnym stanie, jak z czasów swojej świetności. Oczywiście to również miało swoje cele. Ludzie chcieli przekazywać wiedzę, jaką zdobywali poprzez własne doświadczenie, a robili to umieszczając swoje opowieści na kilku- lub kilkudziesięciometrowych emaki. Niekiedy autorzy poprzez ukazanie w sposób satyryczny żywotów różnych wysoko postawionych szlachciców, ośmieszali ich w oczach społeczeństwa, jednocześnie przekazując płynący z opowieści morał. Każdy z nas zna bajki napisane przez Krasickiego, w których bohaterami były zwierzęta. Alegorycznie oddawały cechy ówczesnego polskiego społeczeństwa. Podobny zabieg wystąpił też w emakimonach. Warto wyróżnić dwa takie zwoje: Chōjū jinbutsu giga (Humorystyczne obrazy zwierząt i ludzi)[ryc.1-2] oraz Nezumi sōshi emaki (Ilustrowane zwoje do opowieści o myszach)[ryc.3]. Pierwszy z nich, wraz z innymi trzema, został sklasyfikowany jako skarb narodowy. Są to: Genji monogatari emaki (Ilustrowane zwoje do opowieści o księciu Ganjim)[ryc.4], Shigisan engi emaki (Ilustrowane zwoje z przekazami o górze Shigi), Ban dainagon ekotoba (ilustrowana opowieści o wielkim radcy Tomo)[ryc.5].
To, co jest niezwykłe dla emakimono, a łączy je z mangą to uchwycenie dynamizmu sceny. Osoba oglądając dzieło trzymała je na niskim i niewielkim stoliku. Zazwyczaj rozwijała tylko fragment (od 50 do 60 cm), a następnie zręcznie przesuwała scenę od prawej do lewej (zgodniez kierunkiem czytania). Ukazywane wydarzenie nabierało wtedy dodatkowego dynamizmu, więc Japończycy podziwiali coś na kształt klatek filmowych. Dodatkowo w ilustrowanym zwoju występowała perspektywa z lotu ptaka, jednak nie taka, jaką znamy my – ludzie z Zachodu. Była ona bardzo uproszczona. Zamykała się w kilku liniach tworzących wzgórza, pola czy góry oraz w zdobieniach roślinnych. Sam proces malowania każdej sceny musiał przejść przez trzy etapy – nakreślenie tuszem sylwetek bohaterów i teł, naniesienie kolorów jako plam barwnych, dodanie szczegółów, tj. mimika postaci. Lecz nie każdy zwój był kolorowy, zdarzały się również w całości wykonane tuszem. W takim wypadku artysta, aby wydobyć głębię w malowidle, rozpuszczał tusz w wodzie tak, że mógł użyć go jako barwnika o szarym kolorze.
Niesamowitym jest to, jak duże podobieństwo jest pomiędzy mangą i anime a VIII-wiecznymi zwojami ilustrowanymi. W roku 1999 roku w Chiba City Museum of Art została zorganizowana wystawa pt. Ilustrowane zwoje emakimono – źródła filmów animowanych. Poświęcona była ukazaniu powiązań, pomiędzy filmem a scenami na zwojach. Również o tym wspomina Takahata Isao – twórca i producent studia Ghibli* oraz autor tekstu Jūni seiki no animēshion (Anime w XII wieku). Według niego „(...) emaki, rozwijane stopniowo dla odkrycia każdej sceny dają wrażenie upływu czasu i rozwoju akcji, podobnie jak mangi, które dzielą historię na części, i oczywiście, jak film rysunkowy.” (cytat z Manga. 1000 lat historii; B. Koyama-Richard)
            Dobrze, ale czy sztuka japońska miała tylko i wyłącznie oparcie wśród wysoko urodzonych? Otóż, nie. Z początkiem wieku XVII sytuacja zaczęła się zmieniać. Dotychczasowo rzemieślnicy oraz kupcy nie mieli wielkiego znaczenia dla wielkich panów czy zasłużonych
i cenionych wojowników. W początkach epoki Edo**, role bogacza i potrzebującego po części zamieniły się miejscami. Majątki, jakie posiadała ówczesna władza – wojownicy, w szybkim tempie były uszczuplane. Rzemieślnicy produkowali towary wysokiej jakości, tak aby dogodzić swoim panom, podobnie było z kowalami (obowiązek noszenia dwóch mieczy). Dlatego „bogacze” popadali w długi u kupców, którzy żyli z udzielana pożyczek. Przez tę zmianę społeczność mieszczańska uzyskała dostęp do posiadania dóbr kulturowych, chociaż nadal ta grupa społeczna była najniżej w hierarchii okresu Edo. Jednak sztuka, literatura oraz teatr zaczęła ukazywać tematy bliskie temu stanowi.
Wykształciła się szkoła ukiyo-e (浮世), której nazwa w tłumaczeniu brzmi „obrazy świata, który przemija”. Hasło to stało się czymś na kształt credo epoki Edo. Pomimo swojego dość pesymistycznego brzmienia, temu stwierdzeniu bliżej do filozofii hedonistów niż stanów depresyjnych modernizmu. Sztuka ukiyo-e krążyła wokół ulotności chwil w codziennym życiu miasta. To właśnie w Edo (dzisiejszym Tokyo), mieście, które rozrastało się w zastraszającym tempie, narodziła się myśl o „świecie, który przemija”. Człowiek po prostu cieszył się przyjemnościami, które dyktowały mu pragnienia, a mógł je zaspokoić bez umysłowego wysiłku czy kulturowego wysublimowania.
W okresie Edo kultura zaczęła dostosowywać się do mieszkańców ciągle
powiększającego się miasta, dlatego też swój wyraz znalazła w stylu życia społeczeństwa – na dzielnicy uciech Yashiwara oraz wokół teatru kabuki. Aktorzy, kurtyzany, geishe, herbaciarki, żonglerze i „(...) cały niesłychanie barwny i krzykliwy tłum wypełniający zaułki i domy(...)” stał się czymś w rodzaju dzisiejszych idoli show-biznesu. Rząd jednak nie pochwalał tego fanatyzmu, a nawet nazywał ówczesnych „idoli” marginesem społeczeństwa. Pomimo tego ludzie ukochali sobie ludzi ulicy, którzy byli głównym tematem twórczości artystów. Dziś każdy fan chciałby mieć jakiś gadżet z podobizną swojego idola. Wtedy takim „gadżetem” był drzeworyt. W początkach epoki popularne były malowidła, jednak później całą uwagę zwrócił na siebie właśnie drzeworyt. Możliwość powielania go była dobrą cechą, ponieważ przez to był on tańszy od klasycznego malarstwa, a nabycie go było proste. Samo stworzenie jednej takiej grafiki wymagało dużo czasu oraz niezwykłej precyzji. Oczywiście sztuka drzeworytnicza w Japonii była znana już wcześniej, jednak szkoła ukiyo-e wyniosła tę technikę do poziomu mistrzostwa. Proces powstawania grafiki wymagał udziału czterech osób: samego artysty, rytownika, drukarza oraz wydawcy. Ale czy to znaczy, że drzeworyt miał aż czterech autorów? Otóż, nie. Końcową pracę podpisywano nazwiskiem artysty, który pełnił rolę projektanta. Rytownik oraz drukarz byli rzemieślnikami dobrymi w swoim fachu, a nie prawdziwymi artystami. A w interesie wydawcy było finansowanie i zysk ze sprzedaży grafiki. Wszystko było nadzorowane przez artystę – od szkicu po dobieranie barw. Dla nas, ludzi z Zachodu, może wydawać się to dziwne, ponieważ po pierwotnej pracy artysty nie zostawało nic, prócz wizerunku na klockach, czy też deskach, do odbijania obrazu. Aby to zrozumieć trzeba by urodzić się w ówczesnych czasach w Japonii – inna kultura, inna mentalność. Po prostu pozostała dwójka nie miała nic innego za zadanie, jak wykonanie swojej części. W jednej z książek o sztuce japońskiej znalazłam bardzo dobre porównanie, ukazujące relacje między artystą, rytownikiem i drukarzem. Autorka porównała tworzenie drzeworytów japońskich do kompozycji muzycznych. Przecież słynne utwory Mozarta, Beethovena czy Vivaldiego są nam dziś znane nie dlatego, że ich kompozytorzy nam je osobiście przedstawili, ale przeszły one przez ręce dyrygenta i orkiestry. Każdy z nich minimalnie może różnić się od drugiego, lecz nadal będą to utwory Mozarta, Beethovena i Vivaldiego.
Pierwszym sławnym drzeworytnikiem był Hishikawa Moronobu [ryc.6]. Jego prace zdumiewają uchwyconą atmosferą uczuciowego napięcia, a dość gruba i giętka kreska opisuje charaktery postaci. Czasy w których tworzył przypadły na etap rozwoju techniki drzeworytu, dlatego też jego grafiki były tworzone za pomocą tylko jednej planszy. Większość jego prac jest czarno biała, jednak jest kilka kolorowych, których barwy były nanoszone pędzlem. Dopiero około lat 30. XVIII wieku zaczęto stosować osobne matryce do kolorów, a w 1765 Suzuki Harunobu [ryc.7-8] zastosował w drzeworycie pełną paletę barw.
Kolejnym artystą o którym wato wspomnieć, jest Kitagawa Utamaro [ryc.9-11]. Sławę przyniosły mu portrety pięknych kobiet. Dotychczas nikt nie przedstawiał w taki sposób ludzkiej sylwetki, a szczególnie kobiecej. Artysta skupiony była nie tyle na nastroju, lecz na grze linii. Kontur twarzy, linia szyi oraz skomplikowane fryzury były najważniejsze. Bohaterki najczęściej były umieszczane na pierwszym planie, zakreślone płynnym, czystym konturem, a ich twarze wyrażają uczucia wewnętrzne, przy użyciu bardzo oszczędnych środków graficznych. Chociaż typ urody stworzony przez Utamaro nie miał zbyt wiele wspólnego z rzeczywistością stał się urzeczywistnieniem marzeń japońskiego mężczyzny. Kanon jaki utworzył Utamaro był kontynuowany przez współczesnych mu artystów. Cieszył się niesamowicie dobrą sławą w Japonii, a później też w Europie i Ameryce.
Pod koniec XVIII wieku pojawił się nowy temat skupiony na ujęciu „wojownika”. Artyści zaczęli ścigać się w coraz bardziej okrutniejszych przedstawianiach, aż sztuka ukiyo-e stanęła w obliczu zagrożenia. Na szczęście ujawniła się nowa indywidualność, która wywarła nie mały wpływ na twórczość m.in.: Alfonsa Muchy, Edgara Degasa [ryc.15], Claude’a Moneta, Jamesa Whistlera [ryc.24] czy innych impresjonistów i modernistów zachwyconych japonizmem [ryc.13,25-26]. 
Katsushika Hokusai [ryc.15,19-20], bo to o nim mowa, był niezwykłą postacią. Dzieła, które tworzył, nie były tylko i wyłącznie zamknięte w tematyce jaką posługiwała się szkoła ukiyo-e. Był reformatorem o niepodważalnym autorytecie. Poszukiwał nowych rozwiązań, a na swoich obrazach i drzeworytach przedstawiał przeróżne sceny. Na jego planszach ukazywały się wizerunki ludzi pracujących, robotników, kobiet zajmujących się domami, bawiących się dzieci. Rysował wszystko, co widział niezależnie od tego, czy to była postać ludzka, zwierzęca czy nawet niewielka fala uderzająca o skały. Chociaż był cenionym malarzem, ciągle borykał się z problemami finansowymi, co zmuszało go do ciągłej migracji od dzielnicy do dzielnicy. To jednak nie przeszkadzało mu w tworzeniu. „Starzec opętany rysowaniem” – jak mówił o sobie artysta – pozostawił po sobie około 35 tysięcy dzieł. Jego najbardziej znanymi pracami są: Cykl pejzaży 36 widoków góry Fuji [ryc.16-17], do których należy jego słynna Wielka Fala [ryc.16]; cykl Podróż do wodospadów Japonii [ryc.19]; piętnastotomowa seria Manga[ryc.12,14].
W równoległym czasie tworzył Utagawa Hiroshige [ryc.21-22], który głównie przedstawiał barwne krajobrazy Japonii. W około 1833 roku wydał serię pejzaży zatytułowaną 53 stacje na gościńcu Tōkaidō. Jego prace były niezwykle barwne, a warunki klimatyczne oddane ze znakomitą realnością. Patrząc na obraz przedstawiający ulewę zostajemy „(...) mimo woli wciągnięci, zaangażowani w artystyczna akcję, udziela nam się atmosfera szarego, deszczowego dnia”.
Jak już wspomniałam wcześniej, wielu malarzy światowej sławy zostało oczarowanych dziełami z Kraju Wschodzącego Słońca. Wpływ na ich pracę możemy zaobserwować w XIX i na początku XX wieku – impresjonizm, postimpresjonizm, secesja, Młoda Polska. Niezwykłym jest to, jak bardzo niektórzy pokochali japońskie kompozycje. Jedną z osób mających „obsesję” na punkcie japońszczyzny był Vincent van Gogh. Jednak wszystko po kolei (i w dużym skrócie). Całe szaleństwo miało swój początek w Brytanii i Francji. W roku 1852 i 1864, w Londynie i Paryżu, otworzono pierwsze wystawy, na których pojawiły się japońskie malowidła oraz drzeworyty. Te dwa miasta stały się głównymi ośrodkami, gdzie człowiek mógł poznać japońską sztukę. Paryż jednak miał w tym większy udział. Przecież każdy artysta choć przez chwilę chciał pooddychać paryskim powietrzem na Montmartre. Każdy też szukał nowości, która przyniosłaby mu rychłą sławę. I tak nowo „odkryte” formy z japońskich dzieł stały się inspiracją dla rzeszy artystów, nawet tych najbardziej znanych. Weszło nowe pojęcie – japonizm – stosowane w odniesieniu do zachodnich interpretacji. Nastało wielkie „bum” na japońszczyznę – Claude Monet [ryc.28] udekorował mieszkanie japońskimi drzeworytami, Edouard Manet zaczął malować na swoich obrazach wielkie płaszczyzny wypełnione jednym kolorem, a Henry Riviere w hołdzie dla Hokusaia stworzył cykl rycin zatytułowany 36 widoków wieży Eiffla [ryc.18].
Wróćmy, więc do van Gogha. Zakupił wiele drzeworytów, które umieścił na ścianach swojego pokoju w Arles. W ogóle jego podróż do Arles po części była spowodowana marzeniem o Kraju Kwitnącej Wiśni. Jak pisał do swojego Theo: „chciałem widzieć inne światło, sądziłem, że obserwowanie natury pod niebem jaśniejszym da mi lepsze pojęcie, jak Japończycy czują i rysują”. Obserwacja natury oraz filozofia japońska stała się dla niego wielkim źródłem inspiracji. Przejawy tej fascynacji widać szczególnie na obrazach tj.: Japońszczyzna: Oiran [ryc.23]; Irysy [ryc.20], Cyprysy, Kwitnące drzewa [ryc.21] czy też na jednym z portretów
z zabandażowanym uchem [ryc.23].
            Japonizm pozostawił również echa w sztuce polskiej. Można było zobaczyć to na nie tak dawnej wystawie Olgi Boznańskiej w Muzeum Narodowym w Krakowie. Jej obraz Japonka [ryc.27] był dla mnie niezwykle urokliwy. Zaraz po Dziewczynce z chryzantemami, która też ma co nieco wspólnego z japonizmem, to właśnie ten niewielki obraz zapadł mi w pamięć. Jednak za typowo japonistyczne malowidło mogę uznać Japonkę Józefa Pankiewicza [ryc.29]. Ale skąd w Polsce japonizm? Odpowiedź jest bardzo prosta – z Paryża.
W latach 80. XIX wieku w metropolii artystycznej przebywał Feliks Jasieński – kolekcjoner, mecenas sztuki, krytyk i publicysta oraz niezwykła osobliwość okresu Młodej Polski. To on przyczynił się do rozpowszechnienia fascynacji japońską sztuką, aczkolwiek z początku było ciężko. Spotkał się z niezrozumieniem. Sztukę, którą tak uwielbiał porównano do „etykiet na paczkach moskiewskiej firmy Popowa z herbatą chińską”. Nie obeszło się to bez ostrej zagrywki ze strony krytyka, dlatego na jednej ze zorganizowanych wystaw umieścił napis głoszący, iż „herbata chińska i sztuka japońska nie ,mają nic wspólnego”. O samej sztuce pisał, że jest to „jedna z najpotężniejszych, najoryginalniejszych i najsubtelniejszych sztuk, jakie ludzkość wydała”. Jego pseudonim – Manggha – pochodzi od wcześniej wymienionej serii szkiców Hokusaia Manga. Przyjęcie takiej ksywki pokazuje, jak bardzo Jasieński był zaangażowany, co też spowodowało promowanie japońszczyzny wśród malarzy tj.: Pankiewicz, Wyczółkowski, Wojtkiewicz, Mehoffer.
            W Japonii w tym czasie ludzie zafascynowani byli osiągnięciami Zachodu – mechanika, konstrukcje, kultura i sposób życia. Poznano Zachodni komiks i zaczęto tworzyć własne, humorystyczne i krótkie opowiastki. Jak wiadomo Państwo Wschodzącego Słońca rozwiną się w bardzo szybkim tempie doganiając, a nawet w niektórych przypadkach prześcigając, Zachód. Udział w I i II wojnie światowej Japonia brała jako jedno z niezwykle silnych państw, siejąc postrach. Nie lubię mówić na temat tych wydarzeń, które niestety miały miejsce w historii dziejów, ponieważ o tym nie da się opowiadać nie czując skurczów w żołądku. Mogę powiedzieć tylko tyle, że koniec okresu wojen był dla Japończyków czymś strasznym. Każdy wie, co wydarzyło się na Hiroshimie oraz Nagasaki, a mieszkańcy tych dwóch miast przez długi czas nie mogli pozbyć się okropnych wspomnień. Niektórzy z nich przelali je na papier, właśnie
w formie mangi, która w latach 50. XX wieku stała się niezwykle popularna.
            Cechy jakie posiada obecna, znana nam manga ma swoje korzenie w wiekowej tradycji. Od II wojny światowej pojawiło się wiele mang przedstawiających historię powszechną kraju, historię sztuki japońskiej i zachodniej (ze szczególnym naciskiem na impresjonizm), żywoty wielkich Europejczyków, jak na przykład: Marii Antoniny, Ludwika van Bethovena. Również przedstawiano historie ze zwojów emakimono – Genji Monogatari (Opowieść o księciu Ganjim), czy też niezwykle popularną literaturę z Europy – A Study in Scarlet (Sherlock Holmes, Studium w szkarłacie). Swoje najlepsze lata manga zawdzięcza działalności mangaki, który po dziś dzień jest nazywany jej ojcem. Mowa tu o Osamu Tezuce [ryc.30], który w swoim dorobku stworzył wiele tytułów, będących swojego rodzaju perłami w swym gatunku. Osobiście o Tezuce nie słyszałam zbyt wiele. Owszem jego Astroboya kojarzę z jakiejś adaptacji, a znajdując kiedyś artykuł o Kimbie i Simbie z disnejowskiego Króla Lwa zainteresowałam się sprawą „Osuka-Walt Disney”. Dopiero gdy zaczęłam bardziej interesować się mangą doceniłam jego wkład w historię japońskiego komiksu.
Druga osobowością, która sprawiła, że cały świat skierował oczy na japońskie „bajki”, był Hayao Miyazaki [ryc.31] ze studia Ghibli. Jego filmu animowane są doceniane przez wielu ludzi w różnym wieku, ale nie jestem pewna czy większość z nich zdaje sobie sprawę, iż została w nich odzwierciedlona japońska tradycja. Uważam, że Kiężniczka Mononoke, Mój sąsiad Totoro, Ruchomy zamek Hauru oraz Spirited Away są pozycjami obowiązkowymi, dla tych co tak jak ja fascynują się nie tylko mangą i anime ale i japońszczyzną.
            A jak teraz jest z mangą? Mogę powiedzieć, że kwitnąco. 

Manga dziś – cechy charakterystyczne i proces powstawania.
Dragon Ball [ryc.32], Czarodziejka z księżyca [ryc.34], Pokemon, Naruto [ryc.35-36], Król Szamanów – każdy z tych tytułów miał swój początek jako manga. Po dziś dzień, te tytuły są „na językach”, a fani wyczekują kolejnych reedycji. Niewątpliwą „furorę” robi manga, której końca nie widać, a każdy następny tom staje się bestselerem. One Piece, bo to o tym tytule mówię, autorstwa Eiichiirō Oddy [ryc.32-33] jest popularny na całym świecie. Kiedy miałam przyjemność rozmawiać z Japończykami, w zbliżonym wieku to co drugi mówił, że to jest jego jeden z ulubionych tytułów. Ba, nawet dziewczyny tak mówiły! Pisząc o tym, chce powiedzieć, że nie chyba nie ma Japończyka, który nie czytałby mangi choć raz w życiu. Każdy znajdzie coś dla siebie, nawet siedemdziesięcioletni staruszek, który w swojej młodości na pewno też czytywał japońskie komiksy.
            Gdyby w kilku zdaniach opowiedzieć o charakterystyce rysunku mangowego, każdy jako pierwsze wymieniłby – wielkie, błyszczące oczy. Lecz nie zawsze tak się dzieje. Czasem nie ma błyszczących oczu, a czasem rysunki są naprawdę mocno realistyczne. Weźmy na przykład porównajmy „kreskę” Taniguchiego Jirō i Takeshiego Obaty [ryc.37-39]. Obie mają w sobie wiele detali oraz ukazują rzeczywistość w sposób realistyczny, chociaż Obata rysował w różny sposób. Raz możemy spotkać się u niego z realizującymi rysunkami, innym razem widzimy w komiksie „duże, błyszczące oczy”. Oczywiście jakość kreski, zależy z jakiego typu gatunkiem fabularnym mamy do czynienia. Wcześniej wymienieni autorzy zazwyczaj poruszają się
w tematyce bliskiej męskiej części społeczeństwa, choć nie znaczy to, ze nie mają „powodzenia” u pań. Mangi skierowane do pań, bądź młodych dziewcząt są inaczej rysowane. Mangi shoujo lub josei  (dla dziewcząt i pań) są delikatniejsze, lżejsze, niż shounenowe/seienowe (dla chłopców i panów).
            Tym, co łączy mangę oraz dawne dzieła jest sama maniera. Czasem mamy do czynienia z wielkimi płaszczyznami, albo precyzyjną linią, która jest „obramowaniem”. Manga, poza kilkoma pierwszymi stronami i okładką, zazwyczaj wykonana jest w czarno-białej tonacji. Jeżeli zaś strony są kolorowane, to często używane są do tego akwarele, lub inne farby wodne, lub specjalne markery (np. firmy Copic). Myślę, że Japończycy przyzwyczaili się do używania wodnych farb w połączeniu z tuszem, który jest używany do konturów. Poza tym artysta jest silnie związany z wydawnictwem, które promuje jego historię.
Moja fascynacja zaczęła się już jakiś czas temu, ale podziw do pracy mangaków zaczęłam mieć, kiedy dowiedziałam się, jak powstaje każda ze stroniczek. Czy ktoś potrafi sobie wyobrazić malarza, który wciągu jednego dnia namaluje z 5 obrazów, które są gotowe do pokazania światu? Mangaka w ciągu dnia, potrafi stworzyć kilkanaście stroniczek, co w niektórych przypadkach jest zadziwiające. Precyzja oraz dokładność do jakiej doszli mangowi artyści jest zdumiewająca. Krótko mówiąc są, jak niesamowici redaktorzy z cotygodniowych gazet, którzy potrafią przygotować od numeru do numeru całkiem nowe 30-50 stron opowieści. Oczywiście jest pewien „rytuał”, który każdy z autorów praktykuje dla ułatwienia sobie pracy. Wpierw tworzy tak zwane neemu, czyli szkic z rozplanowanymi kadrami i skryptem do „chmurek”. To wędruje w ręce redaktora nadzorującego pracę. Kiedy przejdzie przez „bystre” oko redaktora, mangaka wprowadza ewentualne poprawki do pracy i tworzy skrypt. Kontury, betowanie (zamalowywanie wyznaczonych powierzchni na czarno – częściowy efekt głębi), rastrowanie, a później do skanera albo ksero kopiarki. W dzisiejszych czasach, wielu mangaków korzysta z komputerów i programów graficznych. Przyśpiesza to ich pracę, lecz nadal jest wielu „pisarzy” tworzących tradycyjnymi sposobami. 

Podsumowanie
O mandze mogłabym mówić, i mówić i mówić... Jednak wszystko ma swój koniec. Jest to coś, co dla mnie stało się nie tylko inspiracją, ale być może i pomysłem na życie tak, jak w przypadku wielu Japończyków. Dzieci żyjące w latach 50. i 60. czytały wiele mang, gdzie występowały roboty, które były swojego rodzaju symbolem bezpieczeństwa, dobrobytu i pokoju. Nie wiem czy jest to prawdą, ale sądzę, że wiele z nich chciało stworzyć swoje maszyny, a dziś możemy słyszeć o najnowszych wynalazkach z Dalekiego Wschodu. Manga inspiruje i podbudowuje do działania. Co się zaś tyczy popularyzacji rysunku mangowego to możemy spotkać go już prawie wszędzie, m. in. w kreskówkach  czy grach (szczególnie visual novel*). Również napotkamy mnóstwo gadżetów z podobiznami bohaterów z popularnych serii, które na nieszczęście dla fanów można w większości nabyć w Japonii.
Uważam, że manga jest formą sztuki, może nie najwyższej, jednak w swoim dorobku posiada tytuły, które są niewątpliwie gwiazdami, a pod względem artystycznym ujawnia geniusz japońskich artystów. Jest  jak dobry film, który możemy uruchomić za pomocą naszej wyobraźni i nawet jeżeli jest uważana za kulturę masową to sprawa wygląda podobnie, jak z drzeworytami z epoki Edo – jest podziwiana i szanowana. Oczywiście znajdą się tytuły, które odbiegają poziomem od innych, ale kto wie czy Jan Kowalski z XIX wieku nie był podrzędnym artystą, trafiającym tylko do grona ludzi w swoich rodzimych stronach? Czuję, że moim obowiązkiem jako „fanki” mangi jest poszukiwanie wśród obecnie wydawanych tytułów takich, które kiedyś będą uchodzić za perły sztuki japońskiej.

Dobrze, że jury tego nie czytało, tylko zajęło się ilustracjami. xD
Po ogłoszeniu wyników postaram się wrzucić plik, ukazujący całość, włącznie z ilustracjami. :3
~Aypa 

Komentarze