Manga - japońska sztuka?
Słowem wstępu, czyli pochodzenie i znaczenie słowa „manga”.
W dzisiejszych czasach słowo „manga”
nie jest zupełnie obce. W Europie i Ameryce z dnia na dzień staje się ono coraz
bardziej popularne, szczególnie wśród młodzieży. Aby wyjaśnić czym dokładnie
jest „manga”, wpierw należy poznać znaczenie tego słowa. Wyraz „manga” pochodzi
z języka japońskiego i składa się z dwóch znaków kanji*: 漫画**. Pierwszy z nich (漫 „man”) możemy przetłumaczyć,
jako coś śmiesznego, lekkiego i szybko wykonanego. Natomiast drugi (画 „ga”) znaczy tyle, co
rysunek, obraz, bądź czynność samego wykonywania dzieła. Pierwszy raz słowo
„manga” zostało użyte przez wybitnego drzeworytnika XIX wieku – Katsushike
Hakusaia, którego uważa się za twórcę tego wyrazu. Jego zbiory szkiców zostały
zatytułowane Manga, a były
przeznaczone dla jego uczniów oraz miłośników. Hakusai wyrysował piętnaście
takich zbiorów, a zamknięte w nich tematy przede wszystkim dotyczyły obserwacji
ruchu oraz zmian zachodzących w przyrodzie. Pierwszy tom Mangi pojawił się w roku 1814, dwa ostatnie natomiast zostały
opublikowane po śmierci artysty przed 1878 rokiem. Między innymi to właśnie one
stały się inspiracją dla rozkochanych w japonizmie malarzy z Zachodu, tj. Edgar
Degas, Claude Monet, Edouard Manet, James Whistler czy Vincent van Gogh.
Ale czym dzisiaj
dokładnie jest manga? Według definicji podawanej przez Kōjien*** jest to: rysunek prosty, humorystyczny i przesadzony;
karykatura i satyra społeczna; seria obrazków tworzących historię zwaną
„Comics”.
Gdy w Japonii obcokrajowiec będzie mówić o
mandze, każdy z mieszkańców archipelagu będzie myślał, że mówi o komiksie. Dla
Europejczyka czy Amerykanina tym właśnie jest manga – japońskim komiksem. Sami
Japończycy mówiąc o mandze mogą mieć na myśli drzeworyty z epoki Edo (1603 – 1868), bądź już wcześniej wymienione zbiory szkiców
Hokusaia.
W odniesieniu do komiksu, termin ten jest stosowany zamiennie z wyrazem „komikkusu”, a sama pisownia „manga” została uproszczona do jednego z podstawowych sylabariuszy – katakany****, który dla Japończyków jest czymś takim, jak dla nas alfabet. Do lat 70. ubiegłego wieku „mangą” nazywano również filmy animowane, czyli dzisiejsze anime.
W odniesieniu do komiksu, termin ten jest stosowany zamiennie z wyrazem „komikkusu”, a sama pisownia „manga” została uproszczona do jednego z podstawowych sylabariuszy – katakany****, który dla Japończyków jest czymś takim, jak dla nas alfabet. Do lat 70. ubiegłego wieku „mangą” nazywano również filmy animowane, czyli dzisiejsze anime.
1000 lat istnienia? – pokrótce o historii mangi.
O tym, ile lat dokładnie ma manga są
różne opinie. Jedni twierdzą, że sztuka mangi trwa już kilka stuleci, drudzy
zaś mówią o mandze od czasów Wielkich Wojen. Kto z nich ma rację?
Przygotowując się do napisania tej
pracy spędziłam wiele godzin z nosem w książkach,
w których kątem oka zauważyłam słowa tj. „emakimono”, „ukiyo-e”, „manga”, „Osamu Tezuka”, czy „Miyazaki Hayao”. Dzięki temu mogę powiedzieć, że każda z tych dwóch grup ma rację. Nie da się zaprzeczyć, że manga swoje pierwotne wzorce czerpie z tych wykształconych w starożytności, gdzie prawie każde dzieło sztuki „ocieka” humorem typowym dla japońskiego komizmu. Już wtedy zaczęto przedstawiać rozmaite historie za pomocą pędzla i tuszu. I właśnie najczęściej w sposób karykaturalny.
w których kątem oka zauważyłam słowa tj. „emakimono”, „ukiyo-e”, „manga”, „Osamu Tezuka”, czy „Miyazaki Hayao”. Dzięki temu mogę powiedzieć, że każda z tych dwóch grup ma rację. Nie da się zaprzeczyć, że manga swoje pierwotne wzorce czerpie z tych wykształconych w starożytności, gdzie prawie każde dzieło sztuki „ocieka” humorem typowym dla japońskiego komizmu. Już wtedy zaczęto przedstawiać rozmaite historie za pomocą pędzla i tuszu. I właśnie najczęściej w sposób karykaturalny.
W około VIII wieku n.e. Japończycy
przejęli z Chin ciekawą formę nazwaną emakimono
(絵巻物). Jest to ilustrowany zwój, na którym
przedstawiano najczęściej wydarzenia historyczne; życiorysy członków rodów
arystokratycznych i kapłanów; satyry
i karykatury społeczne oraz religijne; opowieści i baśnie powiązane z wierzeniami mitologicznymi, bądź buddyjskimi. Na takie zwoje mogli pozwolić sobie tylko najbogatsi oraz słudzy religijni, jednak dzięki temu wiele z ocalałych skarbów kulturalnych jest w podobnym stanie, jak z czasów swojej świetności. Oczywiście to również miało swoje cele. Ludzie chcieli przekazywać wiedzę, jaką zdobywali poprzez własne doświadczenie, a robili to umieszczając swoje opowieści na kilku- lub kilkudziesięciometrowych emaki. Niekiedy autorzy poprzez ukazanie w sposób satyryczny żywotów różnych wysoko postawionych szlachciców, ośmieszali ich w oczach społeczeństwa, jednocześnie przekazując płynący z opowieści morał. Każdy z nas zna bajki napisane przez Krasickiego, w których bohaterami były zwierzęta. Alegorycznie oddawały cechy ówczesnego polskiego społeczeństwa. Podobny zabieg wystąpił też w emakimonach. Warto wyróżnić dwa takie zwoje: Chōjū jinbutsu giga (Humorystyczne obrazy zwierząt i ludzi)[ryc.1-2] oraz Nezumi sōshi emaki (Ilustrowane zwoje do opowieści o myszach)[ryc.3]. Pierwszy z nich, wraz z innymi trzema, został sklasyfikowany jako skarb narodowy. Są to: Genji monogatari emaki (Ilustrowane zwoje do opowieści o księciu Ganjim)[ryc.4], Shigisan engi emaki (Ilustrowane zwoje z przekazami o górze Shigi), Ban dainagon ekotoba (ilustrowana opowieści o wielkim radcy Tomo)[ryc.5].
i karykatury społeczne oraz religijne; opowieści i baśnie powiązane z wierzeniami mitologicznymi, bądź buddyjskimi. Na takie zwoje mogli pozwolić sobie tylko najbogatsi oraz słudzy religijni, jednak dzięki temu wiele z ocalałych skarbów kulturalnych jest w podobnym stanie, jak z czasów swojej świetności. Oczywiście to również miało swoje cele. Ludzie chcieli przekazywać wiedzę, jaką zdobywali poprzez własne doświadczenie, a robili to umieszczając swoje opowieści na kilku- lub kilkudziesięciometrowych emaki. Niekiedy autorzy poprzez ukazanie w sposób satyryczny żywotów różnych wysoko postawionych szlachciców, ośmieszali ich w oczach społeczeństwa, jednocześnie przekazując płynący z opowieści morał. Każdy z nas zna bajki napisane przez Krasickiego, w których bohaterami były zwierzęta. Alegorycznie oddawały cechy ówczesnego polskiego społeczeństwa. Podobny zabieg wystąpił też w emakimonach. Warto wyróżnić dwa takie zwoje: Chōjū jinbutsu giga (Humorystyczne obrazy zwierząt i ludzi)[ryc.1-2] oraz Nezumi sōshi emaki (Ilustrowane zwoje do opowieści o myszach)[ryc.3]. Pierwszy z nich, wraz z innymi trzema, został sklasyfikowany jako skarb narodowy. Są to: Genji monogatari emaki (Ilustrowane zwoje do opowieści o księciu Ganjim)[ryc.4], Shigisan engi emaki (Ilustrowane zwoje z przekazami o górze Shigi), Ban dainagon ekotoba (ilustrowana opowieści o wielkim radcy Tomo)[ryc.5].
To,
co jest niezwykłe dla emakimono, a
łączy je z mangą to uchwycenie dynamizmu sceny. Osoba oglądając dzieło
trzymała
je na niskim i niewielkim stoliku. Zazwyczaj rozwijała tylko fragment
(od 50 do
60 cm), a następnie zręcznie przesuwała scenę od prawej do lewej
(zgodniez kierunkiem czytania). Ukazywane wydarzenie nabierało wtedy
dodatkowego
dynamizmu, więc Japończycy podziwiali coś na kształt klatek filmowych.
Dodatkowo w ilustrowanym zwoju występowała perspektywa z lotu ptaka,
jednak nie
taka, jaką znamy my – ludzie z Zachodu. Była ona bardzo uproszczona.
Zamykała
się w kilku liniach tworzących wzgórza, pola czy góry oraz w zdobieniach
roślinnych. Sam proces malowania każdej sceny musiał przejść przez trzy
etapy –
nakreślenie tuszem sylwetek bohaterów i teł, naniesienie kolorów jako
plam
barwnych, dodanie szczegółów, tj. mimika postaci. Lecz nie każdy zwój
był
kolorowy, zdarzały się również w całości wykonane tuszem. W takim
wypadku
artysta, aby wydobyć głębię w malowidle, rozpuszczał tusz w wodzie tak,
że mógł
użyć go jako barwnika o szarym kolorze.
Niesamowitym jest to, jak duże
podobieństwo jest pomiędzy mangą i anime a VIII-wiecznymi zwojami
ilustrowanymi. W roku 1999 roku w Chiba City Museum of Art została
zorganizowana wystawa pt. Ilustrowane
zwoje emakimono – źródła filmów animowanych. Poświęcona była ukazaniu powiązań,
pomiędzy filmem a scenami na zwojach. Również o tym wspomina Takahata Isao –
twórca i producent studia Ghibli* oraz autor tekstu Jūni seiki no animēshion (Anime w XII wieku). Według niego „(...) emaki, rozwijane stopniowo dla
odkrycia każdej sceny dają wrażenie upływu czasu i rozwoju akcji, podobnie jak
mangi, które dzielą historię na części, i oczywiście, jak film rysunkowy.”
(cytat z Manga. 1000 lat historii; B.
Koyama-Richard)
Dobrze,
ale czy sztuka japońska miała tylko i wyłącznie oparcie wśród wysoko
urodzonych? Otóż, nie. Z początkiem wieku XVII sytuacja zaczęła się zmieniać.
Dotychczasowo rzemieślnicy oraz kupcy nie mieli wielkiego znaczenia dla wielkich
panów czy zasłużonych
i cenionych wojowników. W początkach epoki Edo**, role bogacza i potrzebującego po części zamieniły się miejscami. Majątki, jakie posiadała ówczesna władza – wojownicy, w szybkim tempie były uszczuplane. Rzemieślnicy produkowali towary wysokiej jakości, tak aby dogodzić swoim panom, podobnie było z kowalami (obowiązek noszenia dwóch mieczy). Dlatego „bogacze” popadali w długi u kupców, którzy żyli z udzielana pożyczek. Przez tę zmianę społeczność mieszczańska uzyskała dostęp do posiadania dóbr kulturowych, chociaż nadal ta grupa społeczna była najniżej w hierarchii okresu Edo. Jednak sztuka, literatura oraz teatr zaczęła ukazywać tematy bliskie temu stanowi.
i cenionych wojowników. W początkach epoki Edo**, role bogacza i potrzebującego po części zamieniły się miejscami. Majątki, jakie posiadała ówczesna władza – wojownicy, w szybkim tempie były uszczuplane. Rzemieślnicy produkowali towary wysokiej jakości, tak aby dogodzić swoim panom, podobnie było z kowalami (obowiązek noszenia dwóch mieczy). Dlatego „bogacze” popadali w długi u kupców, którzy żyli z udzielana pożyczek. Przez tę zmianę społeczność mieszczańska uzyskała dostęp do posiadania dóbr kulturowych, chociaż nadal ta grupa społeczna była najniżej w hierarchii okresu Edo. Jednak sztuka, literatura oraz teatr zaczęła ukazywać tematy bliskie temu stanowi.
Wykształciła się szkoła ukiyo-e (浮世絵),
której nazwa w tłumaczeniu brzmi „obrazy świata, który przemija”. Hasło to
stało się czymś na kształt credo epoki Edo. Pomimo swojego dość pesymistycznego
brzmienia, temu stwierdzeniu bliżej do filozofii hedonistów niż stanów
depresyjnych modernizmu. Sztuka ukiyo-e krążyła wokół ulotności chwil w codziennym
życiu miasta. To właśnie w Edo (dzisiejszym Tokyo), mieście, które rozrastało się
w zastraszającym tempie, narodziła się myśl o „świecie, który przemija”. Człowiek
po prostu cieszył się przyjemnościami, które dyktowały mu pragnienia, a mógł je
zaspokoić bez umysłowego wysiłku czy kulturowego wysublimowania.
W okresie Edo kultura zaczęła
dostosowywać się do mieszkańców ciągle
powiększającego się miasta, dlatego też swój wyraz znalazła w stylu życia społeczeństwa – na dzielnicy uciech Yashiwara oraz wokół teatru kabuki. Aktorzy, kurtyzany, geishe, herbaciarki, żonglerze i „(...) cały niesłychanie barwny i krzykliwy tłum wypełniający zaułki i domy(...)” stał się czymś w rodzaju dzisiejszych idoli show-biznesu. Rząd jednak nie pochwalał tego fanatyzmu, a nawet nazywał ówczesnych „idoli” marginesem społeczeństwa. Pomimo tego ludzie ukochali sobie ludzi ulicy, którzy byli głównym tematem twórczości artystów. Dziś każdy fan chciałby mieć jakiś gadżet z podobizną swojego idola. Wtedy takim „gadżetem” był drzeworyt. W początkach epoki popularne były malowidła, jednak później całą uwagę zwrócił na siebie właśnie drzeworyt. Możliwość powielania go była dobrą cechą, ponieważ przez to był on tańszy od klasycznego malarstwa, a nabycie go było proste. Samo stworzenie jednej takiej grafiki wymagało dużo czasu oraz niezwykłej precyzji. Oczywiście sztuka drzeworytnicza w Japonii była znana już wcześniej, jednak szkoła ukiyo-e wyniosła tę technikę do poziomu mistrzostwa. Proces powstawania grafiki wymagał udziału czterech osób: samego artysty, rytownika, drukarza oraz wydawcy. Ale czy to znaczy, że drzeworyt miał aż czterech autorów? Otóż, nie. Końcową pracę podpisywano nazwiskiem artysty, który pełnił rolę projektanta. Rytownik oraz drukarz byli rzemieślnikami dobrymi w swoim fachu, a nie prawdziwymi artystami. A w interesie wydawcy było finansowanie i zysk ze sprzedaży grafiki. Wszystko było nadzorowane przez artystę – od szkicu po dobieranie barw. Dla nas, ludzi z Zachodu, może wydawać się to dziwne, ponieważ po pierwotnej pracy artysty nie zostawało nic, prócz wizerunku na klockach, czy też deskach, do odbijania obrazu. Aby to zrozumieć trzeba by urodzić się w ówczesnych czasach w Japonii – inna kultura, inna mentalność. Po prostu pozostała dwójka nie miała nic innego za zadanie, jak wykonanie swojej części. W jednej z książek o sztuce japońskiej znalazłam bardzo dobre porównanie, ukazujące relacje między artystą, rytownikiem i drukarzem. Autorka porównała tworzenie drzeworytów japońskich do kompozycji muzycznych. Przecież słynne utwory Mozarta, Beethovena czy Vivaldiego są nam dziś znane nie dlatego, że ich kompozytorzy nam je osobiście przedstawili, ale przeszły one przez ręce dyrygenta i orkiestry. Każdy z nich minimalnie może różnić się od drugiego, lecz nadal będą to utwory Mozarta, Beethovena i Vivaldiego.
powiększającego się miasta, dlatego też swój wyraz znalazła w stylu życia społeczeństwa – na dzielnicy uciech Yashiwara oraz wokół teatru kabuki. Aktorzy, kurtyzany, geishe, herbaciarki, żonglerze i „(...) cały niesłychanie barwny i krzykliwy tłum wypełniający zaułki i domy(...)” stał się czymś w rodzaju dzisiejszych idoli show-biznesu. Rząd jednak nie pochwalał tego fanatyzmu, a nawet nazywał ówczesnych „idoli” marginesem społeczeństwa. Pomimo tego ludzie ukochali sobie ludzi ulicy, którzy byli głównym tematem twórczości artystów. Dziś każdy fan chciałby mieć jakiś gadżet z podobizną swojego idola. Wtedy takim „gadżetem” był drzeworyt. W początkach epoki popularne były malowidła, jednak później całą uwagę zwrócił na siebie właśnie drzeworyt. Możliwość powielania go była dobrą cechą, ponieważ przez to był on tańszy od klasycznego malarstwa, a nabycie go było proste. Samo stworzenie jednej takiej grafiki wymagało dużo czasu oraz niezwykłej precyzji. Oczywiście sztuka drzeworytnicza w Japonii była znana już wcześniej, jednak szkoła ukiyo-e wyniosła tę technikę do poziomu mistrzostwa. Proces powstawania grafiki wymagał udziału czterech osób: samego artysty, rytownika, drukarza oraz wydawcy. Ale czy to znaczy, że drzeworyt miał aż czterech autorów? Otóż, nie. Końcową pracę podpisywano nazwiskiem artysty, który pełnił rolę projektanta. Rytownik oraz drukarz byli rzemieślnikami dobrymi w swoim fachu, a nie prawdziwymi artystami. A w interesie wydawcy było finansowanie i zysk ze sprzedaży grafiki. Wszystko było nadzorowane przez artystę – od szkicu po dobieranie barw. Dla nas, ludzi z Zachodu, może wydawać się to dziwne, ponieważ po pierwotnej pracy artysty nie zostawało nic, prócz wizerunku na klockach, czy też deskach, do odbijania obrazu. Aby to zrozumieć trzeba by urodzić się w ówczesnych czasach w Japonii – inna kultura, inna mentalność. Po prostu pozostała dwójka nie miała nic innego za zadanie, jak wykonanie swojej części. W jednej z książek o sztuce japońskiej znalazłam bardzo dobre porównanie, ukazujące relacje między artystą, rytownikiem i drukarzem. Autorka porównała tworzenie drzeworytów japońskich do kompozycji muzycznych. Przecież słynne utwory Mozarta, Beethovena czy Vivaldiego są nam dziś znane nie dlatego, że ich kompozytorzy nam je osobiście przedstawili, ale przeszły one przez ręce dyrygenta i orkiestry. Każdy z nich minimalnie może różnić się od drugiego, lecz nadal będą to utwory Mozarta, Beethovena i Vivaldiego.
Pierwszym sławnym drzeworytnikiem był Hishikawa Moronobu [ryc.6]. Jego prace zdumiewają uchwyconą atmosferą uczuciowego
napięcia, a dość gruba i giętka kreska opisuje charaktery postaci. Czasy w
których tworzył przypadły na etap rozwoju techniki drzeworytu, dlatego też jego
grafiki były tworzone za pomocą tylko jednej planszy. Większość jego prac jest
czarno biała, jednak jest kilka kolorowych, których barwy były nanoszone
pędzlem. Dopiero około lat 30. XVIII wieku zaczęto stosować osobne matryce do
kolorów, a w 1765 Suzuki Harunobu [ryc.7-8] zastosował w drzeworycie pełną
paletę barw.
Kolejnym artystą o którym wato
wspomnieć, jest Kitagawa Utamaro [ryc.9-11]. Sławę
przyniosły mu portrety
pięknych kobiet. Dotychczas nikt nie przedstawiał w taki sposób ludzkiej
sylwetki, a szczególnie kobiecej. Artysta skupiony była nie tyle na
nastroju,
lecz na grze linii. Kontur twarzy, linia szyi oraz skomplikowane fryzury
były
najważniejsze. Bohaterki najczęściej były umieszczane na pierwszym
planie,
zakreślone płynnym, czystym konturem, a ich twarze wyrażają uczucia
wewnętrzne, przy użyciu bardzo oszczędnych środków graficznych. Chociaż
typ
urody stworzony przez Utamaro nie miał zbyt wiele wspólnego z
rzeczywistością stał się urzeczywistnieniem marzeń japońskiego
mężczyzny. Kanon
jaki utworzył Utamaro był kontynuowany przez współczesnych mu artystów.
Cieszył
się niesamowicie dobrą sławą w Japonii, a później też w Europie i
Ameryce.
Pod koniec XVIII wieku pojawił się nowy
temat skupiony na ujęciu „wojownika”. Artyści zaczęli ścigać się w coraz
bardziej okrutniejszych przedstawianiach, aż sztuka ukiyo-e stanęła w obliczu
zagrożenia. Na szczęście ujawniła się nowa indywidualność, która wywarła nie
mały wpływ na twórczość m.in.: Alfonsa Muchy, Edgara Degasa [ryc.15], Claude’a Moneta, Jamesa
Whistlera [ryc.24] czy innych
impresjonistów i modernistów zachwyconych japonizmem [ryc.13,25-26].
Katsushika
Hokusai [ryc.15,19-20],
bo to o nim mowa, był niezwykłą postacią. Dzieła, które tworzył, nie
były tylko
i wyłącznie zamknięte w tematyce jaką posługiwała się szkoła ukiyo-e.
Był
reformatorem o niepodważalnym autorytecie. Poszukiwał nowych rozwiązań, a
na
swoich obrazach i drzeworytach przedstawiał przeróżne sceny. Na jego
planszach
ukazywały się wizerunki ludzi pracujących, robotników, kobiet
zajmujących się
domami, bawiących się dzieci. Rysował wszystko, co widział niezależnie
od tego,
czy to była postać ludzka, zwierzęca czy nawet niewielka fala uderzająca
o
skały. Chociaż był cenionym malarzem, ciągle borykał się z problemami
finansowymi, co zmuszało go do ciągłej migracji od dzielnicy do
dzielnicy. To jednak nie przeszkadzało mu w tworzeniu. „Starzec opętany
rysowaniem” – jak mówił o sobie artysta – pozostawił po sobie około 35
tysięcy
dzieł. Jego najbardziej znanymi pracami są: Cykl pejzaży 36 widoków góry Fuji [ryc.16-17], do których należy jego słynna Wielka Fala [ryc.16]; cykl Podróż do wodospadów Japonii [ryc.19];
piętnastotomowa seria Manga[ryc.12,14].
W równoległym czasie tworzył Utagawa Hiroshige [ryc.21-22], który głównie przedstawiał barwne krajobrazy Japonii.
W około 1833 roku wydał serię pejzaży zatytułowaną 53 stacje na gościńcu Tōkaidō. Jego prace były niezwykle barwne, a
warunki klimatyczne oddane ze znakomitą realnością. Patrząc na obraz
przedstawiający ulewę zostajemy „(...)
mimo woli wciągnięci, zaangażowani w artystyczna akcję, udziela nam się
atmosfera szarego, deszczowego dnia”.
Jak już wspomniałam wcześniej, wielu
malarzy światowej sławy zostało oczarowanych dziełami z Kraju Wschodzącego
Słońca. Wpływ na ich pracę możemy zaobserwować w XIX i na początku XX wieku –
impresjonizm, postimpresjonizm, secesja, Młoda Polska. Niezwykłym jest to, jak
bardzo niektórzy pokochali japońskie kompozycje. Jedną z osób mających
„obsesję” na punkcie japońszczyzny był Vincent van Gogh. Jednak wszystko po
kolei (i w dużym skrócie). Całe szaleństwo miało swój początek w Brytanii i
Francji. W roku 1852 i 1864, w Londynie i Paryżu, otworzono pierwsze wystawy, na których pojawiły się japońskie
malowidła oraz drzeworyty. Te dwa miasta stały się głównymi ośrodkami, gdzie
człowiek mógł poznać japońską sztukę. Paryż jednak miał w tym większy udział.
Przecież każdy artysta choć przez chwilę chciał pooddychać paryskim powietrzem
na Montmartre. Każdy też szukał nowości, która przyniosłaby mu rychłą sławę. I
tak nowo „odkryte” formy z japońskich dzieł stały się inspiracją dla rzeszy
artystów, nawet tych najbardziej znanych. Weszło nowe pojęcie – japonizm – stosowane w odniesieniu do
zachodnich interpretacji. Nastało wielkie „bum” na japońszczyznę – Claude Monet
[ryc.28] udekorował mieszkanie
japońskimi drzeworytami, Edouard Manet zaczął malować na swoich obrazach wielkie
płaszczyzny wypełnione jednym kolorem, a Henry Riviere w hołdzie dla Hokusaia
stworzył cykl rycin zatytułowany 36
widoków wieży Eiffla [ryc.18].
Wróćmy, więc do van Gogha. Zakupił
wiele drzeworytów, które umieścił na ścianach swojego pokoju w Arles. W ogóle
jego podróż do Arles po części była spowodowana marzeniem o Kraju Kwitnącej
Wiśni. Jak pisał do swojego Theo: „chciałem
widzieć inne światło, sądziłem, że obserwowanie natury pod niebem jaśniejszym
da mi lepsze pojęcie, jak Japończycy czują i rysują”. Obserwacja natury oraz filozofia japońska stała się dla niego
wielkim źródłem inspiracji. Przejawy tej fascynacji widać szczególnie na
obrazach tj.: Japońszczyzna: Oiran
[ryc.23]; Irysy [ryc.20], Cyprysy, Kwitnące drzewa [ryc.21] czy też na jednym z portretów
z zabandażowanym uchem [ryc.23].
z zabandażowanym uchem [ryc.23].
Japonizm
pozostawił również echa w sztuce polskiej. Można było zobaczyć to na nie tak
dawnej wystawie Olgi Boznańskiej w Muzeum Narodowym w Krakowie. Jej obraz Japonka [ryc.27] był dla mnie niezwykle
urokliwy. Zaraz po Dziewczynce z
chryzantemami, która też ma co nieco wspólnego z japonizmem, to właśnie ten
niewielki obraz zapadł mi w pamięć. Jednak za typowo japonistyczne malowidło
mogę uznać Japonkę Józefa Pankiewicza
[ryc.29]. Ale skąd w Polsce japonizm?
Odpowiedź jest bardzo prosta – z Paryża.
W latach 80. XIX wieku w metropolii
artystycznej przebywał Feliks Jasieński – kolekcjoner, mecenas sztuki, krytyk i
publicysta oraz niezwykła osobliwość okresu Młodej Polski. To on przyczynił się
do rozpowszechnienia fascynacji japońską sztuką, aczkolwiek z początku było
ciężko. Spotkał się z niezrozumieniem. Sztukę, którą tak uwielbiał porównano do
„etykiet na paczkach moskiewskiej firmy Popowa z herbatą chińską”. Nie obeszło
się to bez ostrej zagrywki ze strony krytyka, dlatego na jednej ze
zorganizowanych wystaw umieścił napis głoszący, iż „herbata chińska i sztuka
japońska nie ,mają nic wspólnego”. O samej sztuce pisał, że jest to „jedna z najpotężniejszych,
najoryginalniejszych i najsubtelniejszych sztuk, jakie ludzkość wydała”. Jego
pseudonim – Manggha – pochodzi od wcześniej wymienionej serii szkiców Hokusaia Manga. Przyjęcie takiej ksywki pokazuje,
jak bardzo Jasieński był zaangażowany, co też spowodowało promowanie
japońszczyzny wśród malarzy tj.: Pankiewicz, Wyczółkowski, Wojtkiewicz,
Mehoffer.
W
Japonii w tym czasie ludzie zafascynowani byli osiągnięciami Zachodu –
mechanika, konstrukcje, kultura i sposób życia. Poznano Zachodni komiks i
zaczęto tworzyć własne, humorystyczne i krótkie opowiastki. Jak wiadomo Państwo
Wschodzącego Słońca rozwiną się w bardzo szybkim tempie doganiając, a nawet w niektórych przypadkach
prześcigając, Zachód. Udział w I i II wojnie światowej Japonia brała jako jedno
z niezwykle silnych państw, siejąc postrach. Nie lubię mówić na temat tych
wydarzeń, które niestety miały miejsce w historii dziejów, ponieważ o tym nie
da się opowiadać nie czując skurczów w żołądku. Mogę powiedzieć tylko tyle, że
koniec okresu wojen był dla Japończyków czymś strasznym. Każdy wie, co
wydarzyło się na Hiroshimie oraz Nagasaki, a mieszkańcy tych dwóch miast przez
długi czas nie mogli pozbyć się okropnych wspomnień. Niektórzy z nich przelali
je na papier, właśnie
w formie mangi, która w latach 50. XX wieku stała się niezwykle popularna.
w formie mangi, która w latach 50. XX wieku stała się niezwykle popularna.
Cechy
jakie posiada obecna, znana nam manga ma swoje korzenie w wiekowej tradycji. Od
II wojny światowej pojawiło się wiele mang przedstawiających historię
powszechną kraju, historię sztuki japońskiej i zachodniej (ze szczególnym
naciskiem na impresjonizm), żywoty wielkich Europejczyków, jak na przykład:
Marii Antoniny, Ludwika van Bethovena. Również przedstawiano historie ze zwojów
emakimono – Genji Monogatari
(Opowieść o księciu Ganjim), czy też niezwykle popularną literaturę z Europy – A Study in Scarlet (Sherlock Holmes,
Studium w szkarłacie). Swoje najlepsze lata manga zawdzięcza działalności
mangaki, który po dziś dzień jest nazywany jej ojcem. Mowa tu o Osamu Tezuce [ryc.30], który w swoim dorobku stworzył wiele tytułów, będących
swojego rodzaju perłami w swym gatunku. Osobiście o Tezuce nie słyszałam zbyt
wiele. Owszem jego Astroboya kojarzę
z jakiejś adaptacji, a znajdując kiedyś artykuł o Kimbie i Simbie z
disnejowskiego Króla Lwa zainteresowałam się sprawą „Osuka-Walt Disney”. Dopiero
gdy zaczęłam bardziej interesować się mangą doceniłam jego wkład w historię japońskiego komiksu.
Druga osobowością, która sprawiła, że
cały świat skierował oczy na japońskie „bajki”, był Hayao Miyazaki [ryc.31]
ze studia Ghibli. Jego filmu animowane są doceniane przez wielu ludzi w różnym
wieku, ale nie jestem pewna czy większość z nich zdaje sobie sprawę, iż została
w nich odzwierciedlona japońska tradycja. Uważam, że Kiężniczka Mononoke, Mój
sąsiad Totoro, Ruchomy zamek Hauru
oraz Spirited Away są pozycjami
obowiązkowymi, dla tych co tak jak ja fascynują się nie tylko mangą i anime ale
i japońszczyzną.
A
jak teraz jest z mangą? Mogę powiedzieć, że kwitnąco.
Manga dziś – cechy charakterystyczne i proces powstawania.
Dragon Ball [ryc.32], Czarodziejka z księżyca [ryc.34], Pokemon, Naruto [ryc.35-36], Król
Szamanów – każdy z tych tytułów miał swój początek jako manga. Po dziś
dzień, te tytuły są „na językach”, a fani wyczekują kolejnych reedycji.
Niewątpliwą „furorę” robi manga, której końca nie widać, a każdy następny tom
staje się bestselerem. One Piece, bo
to o tym tytule mówię, autorstwa Eiichiirō
Oddy [ryc.32-33] jest popularny
na całym świecie. Kiedy miałam przyjemność rozmawiać z Japończykami, w
zbliżonym wieku to co drugi mówił, że to jest jego jeden z ulubionych tytułów.
Ba, nawet dziewczyny tak mówiły! Pisząc o tym, chce powiedzieć, że nie chyba
nie ma Japończyka, który nie czytałby mangi choć raz w życiu. Każdy znajdzie
coś dla siebie, nawet siedemdziesięcioletni staruszek, który w swojej młodości
na pewno też czytywał japońskie komiksy.
Gdyby
w kilku zdaniach opowiedzieć o charakterystyce rysunku mangowego, każdy jako
pierwsze wymieniłby – wielkie, błyszczące oczy. Lecz nie zawsze tak się dzieje.
Czasem nie ma błyszczących oczu, a czasem rysunki są naprawdę mocno
realistyczne. Weźmy na przykład porównajmy „kreskę” Taniguchiego Jirō i Takeshiego
Obaty [ryc.37-39]. Obie mają w
sobie wiele detali oraz ukazują rzeczywistość w sposób realistyczny, chociaż
Obata rysował w różny sposób. Raz możemy spotkać się u niego z realizującymi
rysunkami, innym razem widzimy w komiksie „duże, błyszczące oczy”. Oczywiście jakość kreski, zależy z jakiego
typu gatunkiem fabularnym mamy do czynienia. Wcześniej wymienieni autorzy
zazwyczaj poruszają się
w tematyce bliskiej męskiej części społeczeństwa, choć nie znaczy to, ze nie mają „powodzenia” u pań. Mangi skierowane do pań, bądź młodych dziewcząt są inaczej rysowane. Mangi shoujo lub josei (dla dziewcząt i pań) są delikatniejsze, lżejsze, niż shounenowe/seienowe (dla chłopców i panów).
w tematyce bliskiej męskiej części społeczeństwa, choć nie znaczy to, ze nie mają „powodzenia” u pań. Mangi skierowane do pań, bądź młodych dziewcząt są inaczej rysowane. Mangi shoujo lub josei (dla dziewcząt i pań) są delikatniejsze, lżejsze, niż shounenowe/seienowe (dla chłopców i panów).
Tym,
co łączy mangę oraz dawne dzieła jest sama maniera. Czasem mamy do
czynienia z wielkimi płaszczyznami, albo precyzyjną linią, która jest
„obramowaniem”.
Manga, poza kilkoma pierwszymi stronami i okładką, zazwyczaj wykonana
jest w
czarno-białej tonacji. Jeżeli zaś strony są kolorowane, to często
używane są do
tego akwarele, lub inne farby wodne, lub specjalne markery (np. firmy
Copic).
Myślę, że Japończycy przyzwyczaili się do używania wodnych farb w
połączeniu z
tuszem, który jest używany do konturów. Poza tym artysta jest silnie
związany z
wydawnictwem, które promuje jego historię.
Moja fascynacja zaczęła się już jakiś
czas temu, ale podziw do pracy mangaków zaczęłam mieć, kiedy dowiedziałam się,
jak powstaje każda ze stroniczek. Czy ktoś potrafi sobie wyobrazić malarza,
który wciągu jednego dnia namaluje z 5 obrazów, które są gotowe do pokazania
światu? Mangaka w ciągu dnia, potrafi stworzyć kilkanaście stroniczek, co w
niektórych przypadkach jest zadziwiające. Precyzja oraz dokładność do jakiej
doszli mangowi artyści jest zdumiewająca. Krótko mówiąc są, jak niesamowici
redaktorzy z cotygodniowych gazet, którzy potrafią przygotować od numeru do
numeru całkiem nowe 30-50 stron opowieści. Oczywiście jest pewien „rytuał”,
który każdy z autorów praktykuje dla ułatwienia sobie pracy. Wpierw tworzy tak
zwane neemu, czyli szkic z rozplanowanymi kadrami i skryptem do
„chmurek”. To wędruje w ręce redaktora nadzorującego pracę. Kiedy przejdzie
przez „bystre” oko redaktora, mangaka wprowadza ewentualne poprawki do pracy i
tworzy skrypt. Kontury, betowanie
(zamalowywanie
wyznaczonych powierzchni na czarno – częściowy efekt głębi),
rastrowanie, a później do skanera albo ksero kopiarki. W dzisiejszych
czasach, wielu
mangaków korzysta z komputerów i programów graficznych. Przyśpiesza to
ich pracę, lecz nadal jest
wielu „pisarzy” tworzących tradycyjnymi sposobami.
Podsumowanie
O mandze mogłabym mówić, i mówić i
mówić... Jednak wszystko ma swój koniec. Jest to coś, co dla mnie stało
się nie
tylko inspiracją, ale być może i pomysłem na życie tak, jak w przypadku
wielu Japończyków. Dzieci żyjące w latach 50. i 60. czytały wiele
mang, gdzie występowały roboty, które były swojego rodzaju symbolem
bezpieczeństwa, dobrobytu i pokoju. Nie wiem czy jest to prawdą, ale
sądzę, że
wiele z nich chciało stworzyć swoje maszyny, a dziś możemy słyszeć o
najnowszych wynalazkach z Dalekiego Wschodu. Manga inspiruje i
podbudowuje do działania. Co się zaś tyczy popularyzacji rysunku
mangowego to
możemy spotkać go już prawie wszędzie, m. in. w kreskówkach czy grach
(szczególnie visual novel*). Również napotkamy mnóstwo gadżetów z podobiznami
bohaterów z popularnych serii, które na nieszczęście dla fanów można w
większości nabyć w Japonii.
Uważam, że manga jest formą sztuki,
może nie najwyższej, jednak w swoim dorobku posiada tytuły, które są
niewątpliwie gwiazdami, a pod względem artystycznym ujawnia geniusz japońskich
artystów. Jest jak dobry film, który
możemy uruchomić za pomocą naszej wyobraźni i nawet jeżeli jest uważana za
kulturę masową to sprawa wygląda podobnie, jak z drzeworytami z epoki Edo – jest
podziwiana i szanowana. Oczywiście znajdą się tytuły, które odbiegają poziomem
od innych, ale kto wie czy Jan Kowalski z XIX wieku nie był podrzędnym artystą,
trafiającym tylko do grona ludzi w swoich rodzimych stronach? Czuję, że moim
obowiązkiem jako „fanki” mangi jest poszukiwanie wśród obecnie wydawanych
tytułów takich, które kiedyś będą uchodzić za perły sztuki japońskiej.
Dobrze, że jury tego nie czytało, tylko zajęło się ilustracjami. xD
Po ogłoszeniu wyników postaram się wrzucić plik, ukazujący całość, włącznie z ilustracjami. :3
~Aypa
Komentarze
Prześlij komentarz