Magic Knight Rayearth #1 + Card Captor Sakura #1


Czasem, po lekturze mangi czy książki, zastanawiam się, jak ważnym, o ile nie najważniejszym, elementem całego dzieła są postaci bohaterów. Obecnie moje przemyślenia na ten temat stanęły na etapie, gdzie uważam, że chyba postaci mają naprawdę dużą przewagę nad fabułą czy kreską/językiem. Akurat tak się stało, że na moim stosiku recenzenckim zaległo dwa tytuły od CLAMPa, które zdają się co raz bardziej utwierdzać mnie w tym przekonaniu.

Card Captor Sakura

Oto karty stworzone przez wielkiego maga, Clowa Reeda.
Gdy wyzwoli się ich magiczną moc, na świat spadną niezliczone plagi.
Pewnego dnia Sakura Kinomoto przypadkiem uwalnia z magicznej księgi Kerberosa, strażnika pieczęci kart.
Okazuje się jednak, że pieczęć została złamana i karty uciekły. Dziewczynka musi je złapać i ujarzmić.
Jednocześnie każdy sukces Sakury zwiększa jej zdolności i przybliża ją do celu.

Card Captor Sakura jest mangą bardzo ikoniczną. A przynajmniej tak jest w moim przypadku, bo kiedy myślę CLAMP automatycznie widzę tę burzę jasnych, rudawych pasm włosów. Chociaż nigdy wcześniej nie oglądałam ani nie czytałam o przygodach Sakury. Po prostu była już na tyle wielką ikoną grupy, że gdzieś mimowolnie zarejestrowałam tę kolorową osóbkę. I muszę powiedzieć, że bardzo ucieszyłam się z informacji, że Waneko wyda u nas ową mangę. Moja radość wzrosła, kiedy zobaczyła to piękne wydanie (chociaż lekkie błędy się pojawiły: niektóre stroniczki są nieznacznie "zruszone"; s. 27 - Sakura żegna się z tatą wybiegając do szkoły przez per "do widzenia", co wychodzi trochę drętwo. Czyżby nie było tam zwyczajowego "Ittekimasu"/"Itterasshiai"?). Wszystko zapowiadało fajną i przyjemną lekturę, co właściwie dostałam.

W Sakurze wprowadzenie do tajników przedstawionego świata tak naprawdę jest rozciągnięte na cały tomik. Z każdą przygodą odsłaniają się nowe karty i to sprawia, że jako czytelnicy jesteśmy pociągani do dalszego przyglądania się wydarzeniom. Sposób narracji jest naprawdę bardzo przyjemny i spójny. Nie skacze się tutaj z wątku na wątek, a po prostu przyjemnie przepływa między przedstawionymi wydarzeniami. Całość dopełnia specyficzny humor, który cechuje się dosyć sztampowymi żartami, jakich na pęczki w mangach z l. 90 i wczesnych 2000, jednak w przypadku Sakury nie odbieram tego jako coś negatywnego i nie do przeskoczenia. Inaczej mówiąc, obecny tutaj żart jest przeciętny, a wręcz słaby, lecz nie jest na tyle irytujący by przeszkadzał. Ogółem fabuła w tej mandze ma pewien rytm, przez co można domyślić się części rzeczy, jednak nie przeszkadza to w czerpaniu frajdy.

Przejdźmy już do clou całego posta, czyli bohaterów. Sakura jest bardzo sympatyczną i przyjazną dziewczynką, która zaangażowała się w swoją misję. Można powiedzieć, że ją dopełnia i wydobywa z dziewczynki jej najlepsze cechy. Bardzo przyjemną postacią jest także Kerberos aka Keruś, który pełni rolę maskotki serii, a także jest instruktorem Sakury (i naszym) odnośnie magii i kart. Generalnie lubię główną bohaterkę, jednak bardziej urzekła mnie obietnica jaką dają mi bohaterowie drugoplaonowi. Otacza ich jakiś woal tajemnicy - chyba, że ja mam jakieś majaki i po prostu chcę by tak było - który odnosi się szczególnie do: Toyi (brata Sakury), Tomoyo (przyjaciółka Sakury) i Yukito (przyjaciel Toyi, obiekt westchnień Sakury). Każdy z nich wydaje się mieć prosty charakter, jednak są pewne wydarzenia w mandze, doprawdy bardzo króciutkie, które dają mi ową obietnicę jakiegoś zwrotu akcji. Nie wiem czy moja intuicja dobrze mi podpowiada i faktycznie w dalszej części coś podobnego się szykuje, ale trzeba przyznać, że rola pierwszego tomu została spełniona - zachęcił mnie do kupna kolejnego.

Magic Knight Rayearth

Hikaru, Umi i Fuu to trzy nieznające się dziewczyny, przebywające w tym samym czasie na wycieczce w Tokyo Tower. Każda z nich słyszy głos młodej kobiety, wzywającej je do innego świata. Świata pełnego magii i potworów!
Osobą, która je tam przeniosła jest księżniczka Emeraude wierząca, że są Legendarnymi Magicznymi Rycerzami, którzy ocalą ją i jej świat od zagłady. Ale jak takie podlotki jak Hikaru, Umi i Fuu mają pokonać złowrogiego Zagato, skoro do dyspozycji mają tylko dziwnego stworka (kluchę) o imieniu Mokona, przypominającego otyłego królika jako swojego przewodnika?!
*

Sytuacja z Magic Knight Rayearth nie jest już taka kolorowa i przyjemna jak w przypadku Sakury. Pewnie narażę się teraz niejednemu fanowi tego tytułu, ale Rycerki są jedną z gorszych mang, jakie czytałam w ostatnim czasie (jeżeli nie najgorszą). Chociaż zamysł fabuły nie jest zły i w sumie coś się dzieje na każdej stroniczce mangi to niestety zostało ubrane w niezwykle irytujące dialogi i słaby humor (o ile taki epitet jest wystarczający...). Tego typu mangi powinny stać klimatem, niestety przez cały pierwszy tom Rycerek byłam z niego (wręcz brutalnie) wyciągana przez 3 dziewoszki, które - by nie powiedzieć zbyt brzydko - mnie bardzo, ale to bardzo denerwowały...

Inaczej mówiąc w tej mandze jest to, co lubię - magia i przygoda, niesamowita kreacja stworzeń i świata, stworzenie nowych przyjaźni, oraz dążenie razem ku wspólnemu celowi, ale gdzieś to wszystko się rozmywa. Co zacznie kumulować się "magiczna" aura to zaraz jest rozwalona przez mało śmieszne, absurdalne i denerwujące teksty bohaterek, ich paplanie trzy po trzy. Dla tych co lubią doszukiwać się starszych motywów jest to istna kopalnia takowych (od typowego przewracania się na "absurdzie" ["fik" i nóżki w górze] po takie szczegóły jak Tokyo Tower). Pod tym względem można mieć fun, ale niestety po jakimś czasie zaczyna to nudzić. Gwoździem do trumny było jeszcze przedstawianie się głównej trójcy, które na przestrzeni tego jednego tomu miało miejsce z dobre 4 czy 5 razy. Ja się tylko pytam, po co? Rozumiem, że muszą się przedstawić każdej nowo spotkanej postaci, ale nie trzeba tego robić przez całą stronę czy dwie. I takich sytuacji, które mnie wyprowadzały z równowagi jest tutaj na pęczki. Można powiedzieć, że są to drobne rzeczy, jednak ich kumulacja sprawiła, że nie jestem w stanie pochwalić tego tytułu. Za dużo "zbaczania na boki", głupawych i sztywnych dialogów. Naprawdę piszę to wszystko z ciężkim sercem, bo nie lubię źle pisać o mangach, ale mimo tego, że szukałam w tej mandze czegokolwiek co sprawiłoby aby moja opinia o tej serii się polepszyła, to takowego nie znalazłam. A czytałam ten tom 3 razy, od deski do deski i jedyne co odkryłam to to, że mam chyba masochistyczne zapędy...

***

Myślę, że po tych dwóch krótki opiniach widać, jak wielkie znaczenie obecnie mają dla mnie bohaterowie w utworze. Nieskładności fabularne czy bardziej sztampowe wzorce jestem w stanie przełknąć, ale bohaterkę, która co drugą stronę wrzeszczy na swoje towarzyszki lub inne postaci, czy taką, która powinna mieć trochę oleju w głowie, ale z usty wychodzą myśli płytsze niż kałuża, to już ciężej. Z mojej strony powiedziałam chyba wszystko, co chciałam. Krótko mówiąc z Sakurą zostanę na trochę dłużej, jednak Rycerki... Nie. Zdecydowanie nie. Nie wiem, co musiałoby mnie podkusić by kontynuować tę historię. No chyba, że moje masochistyczne pierwiastki wzmocnią się i będę musiała jakoś dać upust temu napięciu. Wtedy przynajmniej wiem już czego szukać.

*Opisy pochodzą ze strony wydawnictwa.

Komentarze

  1. Nie do końca zgadzam się ze stwierdzeniem że postacie są najważniejsze. Dla mnie gdy książka ma dobrze poprowadzoną fabułę bohaterowie mogą być przeciętni (jednak zgadzam się, tak irytujące postacie jak te które opisałaś to trochę inna sprawa). Chociaż tak samo jest w drugą stronę - gdy trafię na wyjątkowych bohaterów których uwielbiam przemęczę gorszą akcję.
    Po tym co napisałaś zaczynam powoli żałować że kupiłam Magic Knight Rayearth a nie Sakurę. Mam nadzieję że bardziej przypadnie mi do gustu niż Tobie, albo przynajmniej następne tomy były lepsze...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, że wiele osób lubi Rycerki, ale niestety ja się wyłamałam z tego grona, dlatego proponuję Ci po prostu przeczytać pierwszy tom (skoro już go masz), bo może jednak się ze mną nie zgodzisz. :P
      A jeżeli chodzi o istotność bohaterów dla całego utworu to nie jest to mój ostateczny osąd. Obecnie jednak (w sumie to już przez jakiś czas) przekonuję się o tym, że mimo jakiś niedociągnięć fabularnych, a bardzo charyzmatycznych i ciekawych bohaterach lektura jest niezwykle przyjemna. I dotyczy to zarówno mang, jak i innych tworów, tj. książki czy filmy. Ale nie mówię, że nie dla innej teorii. A nóż trafi się tytuł, który odwiedzie mnie od tej myśli. :)

      Usuń
    2. Problem w tym że nie mam pierwszego tomu tylko 4-6, zamówiłam prenumeratę by dostać booklet xd

      Usuń
    3. Rozumiem XD Ach te gadżety! Gadżeciarze łączmy się! XDDDDD

      Usuń
  2. Jestem wielką fanką Clampa. Uwielbiam zarówno Sakurę jak i MKR. Jednak... zgadzam się z Twoją opinią co do obu mang :P. O Sakurze nie będę się rozpisywać bo nie ma tu tego tak dużo. MKR natomiast faktycznie zawiera wiele rzeczy typowych dla Clampa, których można nie lubić. Czyli walenie głupimi żartami, kiedy atmosfera temu nie sprzyja czy też przypominanie czytelnikowi pewnych kwestii non-stop, jakby był głupi. Fakt, jest tu tego mnóstwo. Ja przymykam na to oko, bo stwierdzam, że "Clamp taki już jest" ;). Nie wiem ile w mojej miłości do tego tytułu sentymentu ale do tej pory lubię do niego wracać. Dla mnie siłą tego tytułu jest plot twist na końcu trzeciego tomu i całe rozwiązanie związanej z tym intrygi. Pierwszy tom rzeczywiście może zniechęcić. Jednak nie będę Cię zachęcać do dalszej lektury bo potem też występują głupie gagi czy powtarzanie oczywistości. No i MKR zestarzało się mimo wszystko gorzej niż Sakura.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz