Anime Corner #3
Formalnie - zaczęły mi się niedawno ferie. Praktycznie - zaczęłam wolne już trochę wcześniej, jednak zamiast lepić bałwany, byłam zmuszona przykuć się do łóżka, gdyż rozłożyło mnie choróbsko... Cud, że w ogóle sesję udało mi się zdać, gdyż na chwile obecną nie jestem w stanie sobie przypomnieć, jak przebiegały moje egzaminy. Na całe szczęście szybko zakończyłam ten studencki koszmar i pojechałam kurować się do domciu. Czas, który nieustannie mi się dłużył, zaczęłam umilać sobie nadrabianiem animców, jakie zaczęłam niedawno oglądać, ale jeszcze nie dokończyłam. Stąd też pomyślałam, że skoro kilka anime udało mi się nadgonić lub zakończyć, to czemu by nie napisać Anime Corner? Tym razem postaram się aby było trochę krócej. Dlatego już nie przedłużam i zapraszam do czytania! ⛄
Od jakiegoś czasu przymierzam się do nadrabiania mangowej wersji Kuroko no Basuke. Co prawda wszystkie sezony anime są już za mną, ale nie oglądałam kilku OVA no i filmu - Kuroko no Basuke: Last Game. I jakoś tak się stało, że w końcu postanowiłam się za niego zabrać.
Najważniejszą rzeczą, jaka dzieje się w tym filmie to połączenie sił Pokolenia Cudów i Kagamiego przeciwko bardzo wulgarnej drużynie z Ameryki. Oczywiście mecz będzie bardzo emocjonujący, jednak czuć, że jego fajowość jest zrobiona pod fanserwis. Ogółem podczas seansu wróciły do mnie wspomnienia, o tym, jak z zapartym tchem śledziłam mecze chłopaków oraz z jaką niecierpliwością czekałam na kolejne odcinki. Co jak co, ale Kuroko będzie dla mnie na zawsze jedną z lepszych sportowych serii jakie udało mi się oglądać. Dużo feelsów i miłych wspomnień związanych z gadaniną z przyjaciółmi na temat wydarzeń (bo jakżeby inaczej - wszystkich wciągałam w oglądanie Kurokosia 😜). Poza tym nie da się nie uśmiechnąć, kiedy słyszy się ten perfekt inglisz w wykonaniu Kagamiego, czy innego Amerykanina z japońskim akcentem.
Najważniejszą rzeczą, jaka dzieje się w tym filmie to połączenie sił Pokolenia Cudów i Kagamiego przeciwko bardzo wulgarnej drużynie z Ameryki. Oczywiście mecz będzie bardzo emocjonujący, jednak czuć, że jego fajowość jest zrobiona pod fanserwis. Ogółem podczas seansu wróciły do mnie wspomnienia, o tym, jak z zapartym tchem śledziłam mecze chłopaków oraz z jaką niecierpliwością czekałam na kolejne odcinki. Co jak co, ale Kuroko będzie dla mnie na zawsze jedną z lepszych sportowych serii jakie udało mi się oglądać. Dużo feelsów i miłych wspomnień związanych z gadaniną z przyjaciółmi na temat wydarzeń (bo jakżeby inaczej - wszystkich wciągałam w oglądanie Kurokosia 😜). Poza tym nie da się nie uśmiechnąć, kiedy słyszy się ten perfekt inglisz w wykonaniu Kagamiego, czy innego Amerykanina z japońskim akcentem.
Mimo wszystko uważam, że jest to dobre dopowiedzenie dla całej serii. Momentami może trochę zbyt naciągane, ale można się na nim dobrze bawić. Animacja i kolorystyka też jest niczego sobie, chociaż są chwile, że anatomia gdzieś się wypacza... LECZ, moje oko to przyjmuje i się tym cieszy. Czego chcieć więcej? 😎
No zdecydowanie więcej to bym chciała od Dies Irae. Ogółem lubię serie gdzie, mamy trochę nawiązań do historii (kto tu siedzi trochę dłużej to mógł to już z pewnością zauważyć), ale to, co tutaj się dzieje (przynajmniej na etapie dwóch pierwszych odcinków i odcinka zero) jest jakąś pomyłką i jedną wielką surrealistyczną marą. Rzadko kiedy się poddaję i nie dokończam serii, lecz ten stwór-twór mnie po prostu przerósł. Odcinek zero sprawił, że w mojej głowie pojawiła się kompletna pustka, w której jedynym echem było pytanie co tu się odjaniepawliło?. Po dwóch odcinkach właściwej serii kompletnie mnie nie chwyciło i nie zachęciło. Ba! Powiedziałabym nawet, że mnie zniechęciło. Może wygląda ładnie i pomysł był dobry, ale mam wrażenie, że coś poszło nie tak. Jeżeli ktoś z Was obejrzał ten tytuł do końca i daje mi gwarancję, że dalej jest duuuuuużo lepiej, to jest szansa, że jeszcze kiedyś wrócę do tego tytułu. Jednak jak na razie to nie polecam. Jest wiele innych, bardziej intrygujących serii. 😇
Bardzo przyjemną serią okazało się Osake wa Fuufu ni Natte kara. Anime składa się z dwunastu, około trzy-minutowych odcinków, które pokazują codzienność pewnej młodej kobiety, która ma słabość do... wszelakiego rodzaju drinków. Pracuje w branży reklamowej, a gdy wraca do domu czeka na nią mąż z obiadem. Takie tam zamienienie stereotypowych ról.
W sumie to wiele się tutaj nie dzieje, ale miło wspominam to anime. Zazwyczaj oglądałam je jakoś po 3 odcinki w dłuższych przerwach między wykładami lub ogarnianiem studenckiego stuffu. Ot tak na odmóżdżenie. Nie spodziewałam się tego, że w każdym z odcinków, pojawi się przepis na prezentowanego w nim drinka. Cóż, jako student, chyba mogę to doliczyć do plusów 😝
Kolejnym tytułem, który będę miło wspominać jest Just Because!. Jego akcja może nie była zbyt szybka, ale lubię od czasu do czasu obejrzeć sobie coś po prostu uroczego i mniej angażującego moje szare komórki. Ogółem historia przedstawiona w tym anime opowiada o grupce przyjaciół - część z nich zna się z gimnazjum, a część poznaje dopiero w liceum. Pojawiają się pierwsze miłości i trudy wyborów rzutujących na przyszłość. Gdzieś między tym wszystkim przeplatają się młodzieńcze pasje oraz nostalgiczne chwile wspólnych wypadów.
Just Because! jest pozycją, która może część osób znużyć. Ot, zwykłe okruchy licealnego życia. Mnie natomiast ten tytuł oczarował. Nie wiem sama dokładnie, co mnie w nim aż tak bardzo urzekło. Kreska? Sposób poprowadzenia akcji? Bohaterowie? Myślę, że chyba wszystko po trosze. Dlatego jeżeli ktoś z Was lubuje się w takich lżejszych, dramowych klimatach to myślę, że to jest jeden z obowiązkowych tytułów poprzedniego roku. 🌼
W podobnym czasie co Just Because! zaczęłam oglądać Black Clover. Na chwile obecną mam obejrzane tylko czternaście odcinków i zastanawiam się czy dalej to oglądać. Z jednej strony podoba mi się pomysł na przedstawiony tutaj świat - magia, czarodzieje, grymuary, gildie. Akcja też zaczyna się stopniowo rozkręcać, więc element zaciekawienia się pojawił. Jednak drugą stroną są bohaterowie, a konkretnie główny bohater Asta, którego to mam ochotę zamordować za każdym razem, jak otwiera usta. Ten chłopaczek, drze się tak bardzo, że początkowo myślałam, iż po prostu umiera i jest to jego ostatnie wołanie o pomoc... No, ale jak przymknie się ucho na Astę, to reszta wydaje się być interesująca. Dlatego póki jeszcze dobrze słyszę, to (raczej) trochę przy tej serii pobędę.
No zdecydowanie więcej to bym chciała od Dies Irae. Ogółem lubię serie gdzie, mamy trochę nawiązań do historii (kto tu siedzi trochę dłużej to mógł to już z pewnością zauważyć), ale to, co tutaj się dzieje (przynajmniej na etapie dwóch pierwszych odcinków i odcinka zero) jest jakąś pomyłką i jedną wielką surrealistyczną marą. Rzadko kiedy się poddaję i nie dokończam serii, lecz ten stwór-twór mnie po prostu przerósł. Odcinek zero sprawił, że w mojej głowie pojawiła się kompletna pustka, w której jedynym echem było pytanie co tu się odjaniepawliło?. Po dwóch odcinkach właściwej serii kompletnie mnie nie chwyciło i nie zachęciło. Ba! Powiedziałabym nawet, że mnie zniechęciło. Może wygląda ładnie i pomysł był dobry, ale mam wrażenie, że coś poszło nie tak. Jeżeli ktoś z Was obejrzał ten tytuł do końca i daje mi gwarancję, że dalej jest duuuuuużo lepiej, to jest szansa, że jeszcze kiedyś wrócę do tego tytułu. Jednak jak na razie to nie polecam. Jest wiele innych, bardziej intrygujących serii. 😇
Bardzo przyjemną serią okazało się Osake wa Fuufu ni Natte kara. Anime składa się z dwunastu, około trzy-minutowych odcinków, które pokazują codzienność pewnej młodej kobiety, która ma słabość do... wszelakiego rodzaju drinków. Pracuje w branży reklamowej, a gdy wraca do domu czeka na nią mąż z obiadem. Takie tam zamienienie stereotypowych ról.
W sumie to wiele się tutaj nie dzieje, ale miło wspominam to anime. Zazwyczaj oglądałam je jakoś po 3 odcinki w dłuższych przerwach między wykładami lub ogarnianiem studenckiego stuffu. Ot tak na odmóżdżenie. Nie spodziewałam się tego, że w każdym z odcinków, pojawi się przepis na prezentowanego w nim drinka. Cóż, jako student, chyba mogę to doliczyć do plusów 😝
Kolejnym tytułem, który będę miło wspominać jest Just Because!. Jego akcja może nie była zbyt szybka, ale lubię od czasu do czasu obejrzeć sobie coś po prostu uroczego i mniej angażującego moje szare komórki. Ogółem historia przedstawiona w tym anime opowiada o grupce przyjaciół - część z nich zna się z gimnazjum, a część poznaje dopiero w liceum. Pojawiają się pierwsze miłości i trudy wyborów rzutujących na przyszłość. Gdzieś między tym wszystkim przeplatają się młodzieńcze pasje oraz nostalgiczne chwile wspólnych wypadów.
Just Because! jest pozycją, która może część osób znużyć. Ot, zwykłe okruchy licealnego życia. Mnie natomiast ten tytuł oczarował. Nie wiem sama dokładnie, co mnie w nim aż tak bardzo urzekło. Kreska? Sposób poprowadzenia akcji? Bohaterowie? Myślę, że chyba wszystko po trosze. Dlatego jeżeli ktoś z Was lubuje się w takich lżejszych, dramowych klimatach to myślę, że to jest jeden z obowiązkowych tytułów poprzedniego roku. 🌼
W podobnym czasie co Just Because! zaczęłam oglądać Black Clover. Na chwile obecną mam obejrzane tylko czternaście odcinków i zastanawiam się czy dalej to oglądać. Z jednej strony podoba mi się pomysł na przedstawiony tutaj świat - magia, czarodzieje, grymuary, gildie. Akcja też zaczyna się stopniowo rozkręcać, więc element zaciekawienia się pojawił. Jednak drugą stroną są bohaterowie, a konkretnie główny bohater Asta, którego to mam ochotę zamordować za każdym razem, jak otwiera usta. Ten chłopaczek, drze się tak bardzo, że początkowo myślałam, iż po prostu umiera i jest to jego ostatnie wołanie o pomoc... No, ale jak przymknie się ucho na Astę, to reszta wydaje się być interesująca. Dlatego póki jeszcze dobrze słyszę, to (raczej) trochę przy tej serii pobędę.
Pozostają w klimacie lekko irytującego głównego bohatera... Boruto, odcinki od 25 do 39.
No trochę się zgrywam, że Boruto jest tak irytujący, jak Asta. Temu blond dziecku trochę brakuje by być na tym poziomie drażnienia, co Asta. Głównie plusy zgarnia za to, że jest po prostu dobrym dzieciakiem. Na początku miałam pewne obawy, że ta seria będzie na siłę wydłużana i nie da się po prostu tego oglądać. Teraz, kiedy jestem już prawie na 40 odcinku mogę powiedzieć, że jestem autentycznie zainteresowana tym, jak potoczą się dalsze losy najmłodszego pokolenia shinobi. Trochę fabularnie brakuje mi takiego mocnego kopa i pojawiają się pewne niedociągnięcia, ale nie ma co zbytnio narzekać. Ja jestem usatysfakcjonowana, kiedy mogę obserwować chwile z życia rodzinki Uzumakich i innych starych dobrych znajomych. 💖
Na deser zostawiłam sobie anime, które wzbudziło we mnie najwięcej emocji. Kiedy zobaczyłam pierwszy zwiastun Ballroom e Youkoso od razu wiedziałam, że tej serii nie mogę przegapić. Jednakże zaczęłam oglądać ją nieco później, gdy został wyemitowany 15 odcinek. Musze przyznać, że miałam nosa co do tego, bowiem anime można podzielić na dwie części, a pierwsza z nich kończy się właśnie w okolicach 15 odcinka, tuż przed najważniejszym wydarzeniem dla tego sezonu.
Co tu wiele mówić. BeY jest sportówką o tańcu towarzyskim. Niby temat dziwaczny, jak na sportówkę, ale i z tego Japończyk potrafi zrobić świetną historię. Początkowo miałam drobne zastrzeżenia do grafiki - no, bo jak tak sobie patrzyłam na te ich wygibasy, to mnie w kościach łamało - ale po dwóch trzech odcinkach to wrażenie zniknęło. Potem mnie stylistyka urzekła i przepadłam. Za duży plus także uważam bohaterów. Pierwsze oklaski się należą za to, że główny bohater (WNIOSEK WYSNUTY W TRAKCIE PISANIA POSTA: z tymi to ja mam chyba największe problemy...) mnie nie denerwował. Szczerze życzyłam Tatarze (bo tak się zwie jegomość) tego, by stawał się co raz lepszy i nie miałam wobec niego morderczych intencji. Następnie brawa należą się za całą resztę. Najbardziej jednak polubiłam - Chinatsu, Sengoku oraz Hyoudou. 💘💘💘
To wszystko na tę chwilę. W planach miałam jeszcze jedno anime do tego zestawienia, lecz niestety nie udało mi się jeszcze go skończyć. A że jest ono z tych bardziej słodziuchnych niż treściwych, to jeszcze chwilę będę je oglądała. :P Na sam koniec jeszcze dodaję kilka piosenek, które wpadły mi w ucho. :D
Kankaku Piero - Haruka Mirai (Black Clover, OP1) [KLIK]
Unison Square Garden - Invisible Sensation (Ballroom e Youkoso, OP2) [KLIK] (ta wersja wydaje się troche przyspieszona, ale niestety nie ma oficjalnie długiej wersji... :/)
Jeśli będziesz mieć okazję przeczytania mangi Balroom to polecam! Kreska w niej wymiata i ogólnie wydaje mi się lepsza w porównaniu do tych kilku odcinków anime, które widziałam :D
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że kiedyś ta okazja nadejdzie, bo widziałam klika kadrów na necie i jestem po prostu zachwycona. <3
UsuńJakiś czas temu z ciekawości obejrzałam kinówkę Kuroko, pomimo, że nie skończyłam jeszcze głównej serii ;) Anime przerwałam gdzieś w połowie ostatniego sezonu, bo zaczęło się robić zbyt dramatycznie, a kinówka była taką miłą i lekką odskocznią.
OdpowiedzUsuńBalrooma oglądałam do pewnego momentu ze sporym zainteresowaniem, ale potem jakoś zapomniałam o tej serii, może teraz uda mi się jakoś ją skończyć. Tytuł bardziej podobał mi się niż YoI, które to trochę zniechęciło mnie do sportówek.
Kuroko potrafi być dramatyczny XD Chociaż dla mnie to bardzo przyjemna, kolorowa seria. Może jakiś szczególnie wybitny to tytuł nie jest, ale dla mnie ze względu na sentymenty będzie w tych ulubionych seriach na zawsze <3
UsuńJa YoI lubię i nie przeszkadza mi tamtejszy fanserwis. XDDD Ballroom też lubię, ale ten tytuł bardziej traktuję jak sportówkę. :PP