Anime Corner #4


Ten Anime Corner jest pisany przeze mnie bardzo długo, ponieważ zaczęłam pisać go jakoś na początku tego roku. Jak już kiedyś wspomniałam, nie oglądam zbyt wiele anime, bo albo nie mam na to czasu, albo zwyczajnie chęci (poza tym jestem z tych, którzy wolą mangi). Tak więc czasem zdarzy się, że oglądam serię za serią, a czasem mam kilkumiesięczne przerwy. Tak było w tym wypadku. A jako, że pamięć ludzka jest ulotna, postanowiłam zapisywać tych kilka słów o serii, zaraz po jej zakończeniu. Tak więc, zapraszam do dalszej części tej notki. 😉


Musicie wiedzieć, że jestem wielką fanką świata stworzonego przez Shinobu Ohtakę. Od czasu zobaczenia anime minęło już sporo czasu, ale to właśnie od tamtej chwili zakochałam się w tym uniwersum. Jakoś wraz z początkiem tego roku udało mi się nadgonić z czytaniem naszego wydania mangi, a przez to ponownie zatopiłam się w ten magiczny wymiar. Niedługo później postanowiłam zaznajomić się z Netflixem i ku mojej uciesze zauważyłam, że mają w swojej ofercie Magi: Sindbad no Bouken. Ogółem za ten spin-off miałam zabrać się w tym samym roku, w którym się pojawił (czyli w 2016), jednak jak to ze mną bywa, większość moich animcowych planów nie wypala i oglądam coś po prostu pod wpływem chwili. W sumie, tak też było i w tym wypadku...
Co tu wiele mówić... Bardzo podobało mi się to anime! Od kreski, przez historię, po muzykę. Wszystko ociekało tą niesamowitą atmosferą, jaką pamiętam z mojego pierwszego kontaktu z Magi. Co więcej ta adaptacja skupia się na mojej ulubionej postaci, czyli na boskim Sindbadzie, którego to wielbię od samego początku. A nawiązując do TEGO początku, warto wspomnieć o moim podziwie dla autorki za dystans i za niezwykłe poczucie humoru, które i tym razem mnie nie zawodzi. Śmiałam się nieraz do łez, jednak także nie jedna może zakręcić się w oku w bardziej poważniejszych scenach. Jeżeli jeszcze nie oglądaliście Przygód Sindbada, a Magi się wam podobało, to serdecznie polecam. No chyba, że nie oglądaliście jeszcze głównej serii, co niewątpliwie musicie nadrobić jak najszybciej, by emocje ukryte w spin-offie mogły znaleźć ujście. 😜


Kolejną produkcją, na którą pokusiłam się ze względu na łatwy dostęp na Netflixie, był Devilman Crybaby. W pierwszej chwili produkcja wydała mi się naprawdę interesująca, ponieważ sposób reżyserii, jak i stylistyki obrazu był specyficzny i niewątpliwie bardzo charakterystyczny. Takie coś, nie każdemu przypadnie do gustu, jednak ja znalazłam się w tej grupie, która takie zabiegi kupuje. Lecz co do reszty elementów tego anime mam kilka zastrzeżeń.
Po pierwsze - drewniani i schematyczni bohaterowie. Z tego co udało mi się wygrzebać w czeluściach internetu to seria Devilman ma już kilka ładnych lat, a to anime niewątpliwie na tej serii bazuje, nieco ją uwspółcześniając. Mimo tego, że mam z tyłu głowy myśl, że bohaterowie byli wykreowani prawie 40 lat temu, nie potrafię zmienić swoich odczuć. Żadna, dosłownie żadna z postaci nie podbiła mojego serca, ani nawet nie sprawiła, że ją polubiłam. Ba! Wiele z nich mnie irytowało, i pewnym jest to, że na ich czele stała Miki.
Po drugie - momentami za bardzo ciągnąca się fabuła. Jak dla mnie akcja tej serii mogłaby się zamknąć na 5-6 odcinkach. Co tu dużo mówić, pomysł był nawet spoko, ale ostatecznie wyszło jak wyszło, czyli źle...
Po trzecie - zbyt wiele pseudo-filozoficzno-życiowej gadki, która niewątpliwie sprawiła, że tych 10 odcinków, oglądałam przez bardzo długi czas. Poza tym przyczyniło się to do rozczarowania, jakie poczułam po obejrzeniu całości. Także, jak dla mnie to anime miało niezłe zadatki na dobrą serię, ale ostatecznie wyszła z tego breja.


Innym anime, które oglądałam bardzo długo, a którego ostatecznie nie skończyłam, było Konohana Kitan. Seria opowiada historie kilku dziewczynek kitsune, które są służącymi/pokojówkami w pensjonacie dla fantastycznych stworzeń. Anime ogółem jest bardzo przyjemne i spokojne. Momentami aż za spokojne. To właśnie sprawiło, że nie miałam zbytnio chęci do oglądania dalszych perypetii Yuzu (główna bohaterka) i jej koleżanek z pracy. Po prostu pewnego pięknego dnia podczas oglądania bodajże 6 odcinka postanowiłam przerwać seans i już więcej do niego nie wróciłam. Po sesji przypomniałam sobie o tym anime (a raczej zrobił to TV show time XD) i uznałam, że kiedyś może dokończę tę produkcję, ale jakoś teraz nie mam na nie ochoty... niemniej jednak to jak Konohana jest wykonana tylko zachęca do dalszego przypatrywania się tym pięknym kadrom. No i uszaste dziewuszki! 💘


Po całych wakacjach, przez które nie obejrzałam prawie niczego, przyszedł czas na powrót do studenckiej codzienności. Z racji tego, że w weekendy nie potrafiłam wykrzesać z siebie jakichkolwiek chęci do myślenia (a też podejrzewam, że jakieś małe przeziębionko mnie złapało) to postanowiłam w końcu przyjrzeć się z bliższa mojej netflixowej liście. No i tak dzięki impulsowi od Caroline z Made by Caroline sięgnęłam po Nanatsu no Taizai. I muszę przyznać, że totalnie odpłynęłam, bo przez dwa weekendy połknęłam oba sezony wraz dodatkowymi odcinkami.
Dlaczego wciągnęłam się w przedstawiony tutaj świat? Cóż, potrzebowałam jakiegoś odmóżdżacza, a shounen z klimatem fantasy, humorem i niewrzeszczącym wniebogłosy bohaterem (Kto wie o kim mowa pisze KONICZYNA XD) wydał mi się idealny. Chociaż nie powiedziałabym by NnT było wielce oryginalne, bowiem dostajemy to czego po takiej serii można się spodziewać. Supermocarny bohater? Jest. Zgraja przyjaciół? A i owszem. Tragedia walącego się świata? Zameldowane. Dziwny zwierzak, jako maskotka całego zgromadzenia bohaterów? Obecny. Dramatyczne backstory każdego z członków załogi? O i jeszcze jakie! Mogłabym tak wymieniać w nieskończoność, ale dość. Takie chwyty dla tych, co przetrwali te kilkaset odcinków One Pieca, czy innego dość długiego shounena są znane, ale również są przez fanów kochane. Ja właśnie takie klimaty lubię i mimo, że schemat w Nanatsu no Taizai jest ten sam to potrafił mnie wciągnąć w swoją opowieść i pozwolił na przeżywanie wszystkiego z cudownymi bohaterami (Z całej gromadki Siedmiu Grzechów, chyba nie potrafię wybrać kogoś, kogo miałabym nie lubić. Nawet lekko wnerwiający King zasłużył na moją sympatię!). Dlatego serię jak najbardziej POLECAM!

***

Myślę, że ten Anime Corner będę już pomału kończyć. Pora zacząć nowy, bardziej zbity w czasie post! Nanatsu no Taizai odrobinkę nakręciło mnie na oglądanie animców, dlatego wolę już opublikować to co mam, zanim tego wszystkiego zrobi się zbyt wiele. XD Poza tym mam teraz niezłe wytłumaczenie by oglądać więcej japońskich animacji (Huehuehue 😈) a także kilka nowych sezonów do nadrobienia. Krótko mówiąc szykuje się sporo frajdy! 🙌

A co Wy ostatnio oglądaliście? Mogę liczyć na jakieś polecenia? 😘

Komentarze

  1. Nic z tej listy nie oglądałam... Widziałam 2 sezony Magi, ale jakoś później zapomniałam o Sindbadzie i nie chce mi się tego oglądać, bo nie był to mój ulubieniec. :>
    Czekam na następny sezon anime, gdzie będzie One-Punch Man i Mob psycho 100. <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. X""""D Ale jak to?! Sindbad to takie słoneczko z lekką nutką mroku <3 No ale rozumiem. Każdy ma prawo lubić kogoś innego. ;P
      Też czekam na Łysego w pelerynie, a Mob pewnie też obejrzę. Jakoś. Kiedyś. XD Na chwilę obecną chcę nadrobić Tytanów i BnHA ^U^

      Usuń
    2. No spoko był, ale bez rewelacji, jakoś tak średnio mnie interesował jeśli mam być szczera. XD
      Jeśli tak się zastanowię, to ja właściwie do żadnej postaci w Magi nie żywiłam "głębszych" uczuć, także może dlatego patrzę na tę serię z przymrużeniem oka. :>
      Zapowiada się cudowny sezon. <3
      Bnha przyjemne do oglądania jak zawsze, Mirio to mój nowy ulubieniec. Wiedziałam to odkąd tylko kiedyś tam zobaczyłam jego dizajn w mandze. XD

      Usuń
    3. Moje kokoro boli X"D

      Będę się mu bliżej przyglądać ;)

      Usuń
  2. Ja ostatnio wpadłam w chińskie piekło - chińskie dramy, chińskie powieści, a co za tym idzie też donhuy czyli chińskie anime - jedno z nich podbiło moje serducho (chociaż bardziej podbiła je powieść, na podstawie której ta animacja jest) - Mo Dao Zu Shi czyli Grandmaster of Demonic Cultivation - bardzo polecam, a potem zachęcam do przeczytania powieści :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. (nie wiem co się stało, ale gdzieś wcięło mój poprzedni komentarz XD w każdym razie...)
      Uuu! <3 Brzmi interesująco. Z racji tego, że mam teraz dość sporo wykładów obracających się w kulturze chińskiej to z chęcią obejrzę sobie. :3 Na czytanie powieści nie wiem czy znajdę czas, ale może kiedyś owszem. XD

      Usuń
  3. Nie mam sil ogladac Animcow, bo serio najczesciej to sa gorsze wersje mang na ktorych sa bazowane z bardzo cpocieta historia
    Devilman to KLASYKA, niestety Crybaby jest tylko dobry ze wzgledu na muzyke a nie fabule (czekam na kamienowanie i spalenie na stosie za to co napisalem)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja stosu nie podpalę, bo Crybaby mi się nie podobało fabularnie. XD
      Dlatego ja wolę czytać mangi, ale czasem trzeba trochę się odprężyć w inny sposób, a ładnie wykonanym anime nie pogardzę. A fabuła jak trzyma się kupy, mimo, że nie jest przedstawiona 1 do 1 jak w mandze to myślę, że nie jest to jakaś wielka zbrodnia. Najważniejsze jest to by można się było przy tym rozerwać. ;)

      Usuń
  4. Z twojego zestawienia nie oglądałam żadnego tytułu :(
    Ciagle zbieram się za Magi, nie wiem czemu zawsze odkładam ten tytuł na później
    Też znalazłam Devilmana na Netflixie i planowałam go obejrzeć jednak twój wpis mocno mnie zniechęcił

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapomnij o Devilmanie. Zabierz się za Magi! <3 Początkowo może troszkę nudzić, ale jak złapiesz ten klimat to powinno się spodobać. A przynajmniej mam taką nadzieje, gdyż jest to jedna z tych serii, które są bliskie mojemu serduszku. <3

      Usuń
  5. Magi znam na razie tylko z pierwszej serii, więc najpierw mam jeszcze trochę do nadrobienia, ale później chętnie obejrzę i spin-off. Tylko jeszcze nie wiem kiedy będzie to później... ^^''
    Devilman Crybaby z początku mi się podobało, ale potem jakoś straciłam cały zapał i serię kończyłam bez żadnych emocji. Za to tytułowa piosenka długo siedziała mi w głowie.
    Konohana obejrzałam chyba tylko jeden odcinek i strasznie się przy nim wynudziłam. Kompletnie nie moje klimaty. Jeśli już urocze dziewczynki, to tylko Kanna z Kobayashi-san Chi no Maid Dragon. :3
    Nanatsu jeszcze nie znam. Z innych anime dostępnych na Netflixie bardzo bardzo polecam Violet Evergarden, piękne zarówno pod względem graficznym jak i fabularnym. <3 A poza Netfixem, to na przykład Kekkai Sensen. ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Violet jest na mojej liście już długo, długo, długo... Trzeba będzie się za nią zabrać, ale na razie mam ochotę na coś lżejszego, także pewnie znów przełoży się ten seans na później... :/

      Usuń

Prześlij komentarz